23 czerwca, 2008

Niewiedza jest błogosławieństwem.

Nie wiem dlaczego, ale zawsze przed jakimś ważnym egzaminem czy sprawdzianem, zaczynam na nowo odkrywać wiarę katolicką. W przerwach między wkuwaniem kompletnie nieinteresujących mnie faktów z historii Unii Europejskiej zdarza mi się myślec o Stwórcy. Rozważać czy może jestem jakimś jego wybrańcem i czy zbliżający się test mojej wiedzy przejdę zupełnie nie ucząc się.
Jak trwoga to do Boga? Chyba.
Tym razem zacząłem zastanawiać się nie tyle nad samą postacią Wszechmogącego, czy jest prawdziwy czy nie, czy pozwoli bym zdał czy też nie, ale tak bardziej ogólnie. Wyniki mych przemyśleń?
Biblia. Koran. Tora.
Każda z tych ksiąg twierdzi, że zawiera w sobie nieomylne nauki boże. Że mają boski "znak jakości" i, że są autoryzowane przez samego Pana Wszechrzeczy. Każda doprowadziła do powstania odrębnego nurtu religijnego. Ich wyznawcy twierdzą, że tylko oni wiedzą o co tak naprawdę w świecie chodzi i że pozostałe religie są tylko bajdurzeniem ludzkim, w przeciwieństwie do obiektu ich kultu.
A co jeśli każda z tych ksiąg jest źle przytoczoną nadinterpretacją, a ci którzy je pisali nie zrozumieli prawdziwych intencji bożych?
Pewnie dlatego nie udziela już wywiadów. O ile istnieje.
Do takich rozmyśleń przyda się iście religijna nuta, tak więc polecam twór "Sympathy For The Devil" Stones'ów, a Zbigniew podsunął Josha Rouse'a - "God, Please Let Me Go Back".
I powrót do nauki.

Brak komentarzy: