28 kwietnia, 2009

Kształtowany przez wieczność.

Pamiętacie tego pana?

Dokładnie dziś, 28 kwietnia, przed laty dwunastoma, po raz pierwszy oficjalnie zapowiedziano Duke Nukem Forever. Z początku miał być zbudowany na silniku Quake 2, 

potem Unreal i dalszych jego numerkach, 

aż w końcu 3D Realms się zdecydowało użyć engine'u własnej produkcji. 
Dość powiedzieć, że w tym czasie Rockstar wydał GTA 2, 3, Vice City, San Andreas i 4.

Czy kiedykolwiek zatem ujrzymy czwartą część Duke'a? Nie wiadomo. Najnowsze wieści głoszą premierę pod koniec roku 2009 lub początek 2010.

Dla przypomnienia, zwiastun z roku 2001:
http://www.youtube.com/watch?v=xZzayFFkcQs

Nawet pomimo tego, że gra ta nigdy nie wyszła poza fazę produkcyjną to i tak wygrywa masę nagród. Od 1997 roku jest na szczycie wszelkich rankingów vapowere'owych.
A w muzyce mamy:

Nienawidzącą wszelkiego użycia audio - tune'a (zarazy muzycznego światka popowego, której nawet Kanye "JESTEM ZBAWCĄ MUZYKI A JAK KTOŚ TWIERDZI INACZEJ TO SIĘ OBRAŻĘ I WYCOFAM Z MUZYCZNEGO BIZNESU" West się poddał) Nekko Case z kawałkiem "Red Tide"

oraz w klasyce prysznicowej - The Breeders, projekt poboczny pani Kim Deal z The Pixies i ich "Cannonball"

27 kwietnia, 2009

Spirit. Bez spirytu nie da się oglądać.

Frank Miller. Kiedy dokładnie kompletnie pozdradał zmysły, ten zacny człek?

Ciężko powiedzieć. Debiutował pod koniec lat '70 i jego początki ciekawe nie były. Dopiero w roku pańskim 1981, gdy DC dało mu wolność kompletną w kształtowaniu postaci Daredevila pokazał głębie swego talentu. Inspirowany filmami noir, postanowił osadzić własnie w takich realiach latającego w czerwonych rajtuzach ślepego prawnika. 

Następnie stworzył Elektrę, zabójczynię ninja na zlecenie, która jednocześnie stała się miłością życia Daredevila. Była to jedna z pierwszych tak wyrazistych, niekiczowatych przedstawicielek płci żeńskiej jakie zawitały w komiksie. Potem ją zabił. 

Ten moment właśnie uważa się za przełomowy, zarówno dla kariery Millera, jak i kształtu historii komiksu. Uśmiercenie tak ważnej persony, w dodatku z zamiarem utrzymania jej w tym stanie (jak tylko Miller rozstał się z Daredevilem to dokonała zmartwychwstania) było początkiem rewolucji, którą opisywany dziś bohater kontynuował w "The Dark Knight Returns". A, no i po drodze miał "Ronina". IMHO przereklamowane badziewie. 

1986 - data przemiany. 
W roku tym, Chrystus pan nasz, zszedł na ziemię i wskazał na dopiero co wydane "Watchmen" Alana Moore i rzekł "That's the shit, nigga". 
No i przy okazji pojawił się również "The Dark Knight Returns" Millera. Co tu dużo mówić, gdyby nie te dwa tytuły to dziś historie obrazkowe byłyby przeznaczone głównie dla półmózgich sześciolatków, którymi ktoś za mocno potrząsał, gdy byli w probówce. Te dwa dzieła pokazały, że mroczne, poważne i skomplikowane opowieści można przedstawić za pomocą komiksu i że potrafią się dobrze sprzedać. 
Miller, tak samo jak Moore zresztą, w owych czasach kroczyli od sukcesu do sukcesu. 

Kolejnym przystankiem autora urodą przypominającego Freddy'ego Kruegera, którym się zajmujemy w ten pięknym ciepły wieczór było "Sin City". Pisanie o tej serii straciło sens w okolicach roku 2006, gdy pojawił się zanurzony w gwiazdozbiorze hollywoodzkim film reżyserii Rodrigueza i samego Millera.

Millera od pory wydania pierwszej części Miasta Grzechu ścigała Fabryka Snów, celem nawiązania współpracy. Nasz heros bardzo ochoczo zabrał się za pisanie scenariuszy dla producentów filmowych, lecz szybko przekonał się, przy RoboCopie 2 i 3, które pomagał tworzyć, iż raczej skrzydeł swych nie rozwinie.

No i nastały czasy nowożytne. Dwudziesty pierwszy wiek przyszedł, a w raz z nim, Robert Rodriguez zapukał do drzwi Franka Millera z propozycją sfilmowania perypetii twardzieli w grzesznym mieście. Miller rzekł "pierdol się, zasrany imigrancie". Na co Rodriguez uznał, że będzie lizodupem i zrobi "demo" jak on widzi "Sin City", dopiero potem Miller może mu powiedzieć, żeby wracał do Meksyku.

W międzyczasie Miller dostał ofertę zrobienia sequela do swego klasyka, z którego skorzystał i tak oto powstał "The Dark Knight Strikes Again". Najgorsza kupa kału z Batmanie w roli głównej, aż do momentu powstania "All Star Batman and Robin the Boy Wonder" sprzed lat czterech, które również spod ręki Millera wyszło.
Hmm, tak, to jest chyba ten moment, gdy umysł Franka dotknęła demencja starcza.
Film Sin City w końcu powstał, w bólach i cierpieniach niestety, bo Rodriguez mówił "komiks jest doskonały, trzymajmy się go", a Miller chciał zmieniać. Na gorsze podejrzewam.

Kolejna ekranizacja, "300" tylko utwierdziła bohatera mego wywodu w tym, że jest przezajebisty madafaka, wszystko co zrobi jest cudowne, a wysiłek jego stękań w toalecie jest lekarstwem na raka.
W ten oto sposób dochodzimy do "Spirit". Filmu, który lawiruje między poważnym kinem detektywistycznym, a parodią gatunku komiksowego, w tym "Sin City", na poziomie serii "Evil Dead". 
Mamy zatem przestylizowanego Samuela L. Jacksona, faszystowskiego dentystę i geniusza zbrodni w jednym, który nie dość, że jest nieśmiertelny, to z tyłka wyciąga sobie spluwy oraz dylematy doktor Dolan, lekko zmieszanej młodej damy, która wie, że Spirit to "bohater", który ugania się za kobietami, ale i tak postanawia być przy nim, mając nadzieję, że w końcu doceni, że ją ma.

Co ja się będę produkować jak Filmweb ładniej to podsumował: 

"Nie wiem, kto wpadł na pomysł, aby dać Frankowi Millerowi pieniądze na "Spirita". Musiał to być osobnik cierpiący na wodogłowie, pomroczność jasną albo chociaż rozwolnienie. "

Wnioski końcowe: 
- zgadzam się z opinią, że Miller zasługuje na bycie jedną z ikon współczesnego komiksu
- jakoś przeżyję to, że wychwalany jest pod niebiosa, pomimo tego, że tak naprawdę popełnił tylko 2 naprawdę dobre tytuły
- "Ronin" jest przereklamowany
- Frank Miller powinien zakończyć karierę i przestać hańbić swe dobre imię wraz z wydaniem komiksu "300".

24 kwietnia, 2009

Ani wódka, ani wino nie zastąpi cię, bambino.

Nagle słucham od groma midów. Aż się zastanawiam, dlaczego, do jasnej cholery, marnuję czas na przesłuchiwanie tego zabytkowego sposobu przedstawiania muzyki, który prezentuje niższy poziom zaawansowania niż plumkania Skanera w "Lecie w Kołobrzegu". 
Ale wtedy przypominam sobie, że takie pliki zajmują mało przestrzeni na dysku, co jest ultraważne, gdy chce się zrobić projekt o długiej, epickiej fabule, z całą masą zbędnych dodatków, typu efekty dźwiękowe i bajery graficzne.

Z drugiej strony, czasem natrafiam na jakąś nutę, która przypomni mi o starych, dobrych czasach Final Fantasy 6 - 8 czy Chrono Triggera.

Muzyka w postaci ładnych mp3, nie Skanera, przedstawia się na dziś następująco:

Super Furry Animals z "The Very Best Of Neil Diamond", u Zbigniewa.

At The Drive-In - "One Armed Scissor" w klasyce. No, może klasyka to za dużo powiedziane, ale w miarę leciwy utwór (rok 2000), a fajny ;)

22 kwietnia, 2009

Antybiotykowe noce.

A witam wszystkich o tak późno-popołudniowej porze. Ostatnimi czasy prawdziwe męczarnie przechodzę. Szczególnie wczoraj. Czuję się dosyć gównianie. Mam przekrwione białka, a spod oczu zwisają mi dwie ciemne zużyte torebki po herbacie. W zasadzie czuje się jak gwiazda rocka po szalonej nocy przepełnionej wódą, choć ani z gwiazdorstwem, ani z alkoholem nie mam nic wspólnego na chwilę obecną (bo jestem na antybiotyku :( ). 
Obudziłem się za to obok pustego opakowania po środkach przeciwgorączkowych i garści obsmarkanych chusteczek do nosa. Może to mnie czyni gwiazdą rocka?

Dziś werdykt zapadł, że mam anginę. Tydzień ponownie nie będzie mnie w pracy. Po lutowej nodze, marcowym wzroku nadszedł czas na kwietniową chorobę ;) 
Oczywiście kierownictwo wkurzone, a rodzina mnie ostrzega, że jak w następnym miesiącu znowu na jakieś zwolnienie pójdę to się nie zdziwią jeśli zostanę pozbawiony roboty :)

No, ale póki co, czas trochę poleżeć bezczynnie. 
Na antybiotyku :(
Ech.

A więc muzyka. Zapewne ortalionami trzeszczycie z niecierpliwości, co też Zbigniew poleca. Otóż Zbychu uznał, że zespół Baby Charles, którzy w dzisiejszych czasach postanowili grać funk, zasługuje na wyróżnienie. Wybrał piosenkę nazwaną "I Bet You Look Good On The Dancefloor" cover Arctic Monkeys zresztą.

Cóż ja mogę polecić do prysznica? Może się w Zbyszka pobawię i dam coś tak nieznanego, że wręcz można go uznać za awangardę? Ok, oto "Complication" zespołu The Monks, który działał przez 3 lata jedynie pod koniec lat '60, a swój jedyny album wydał tylko na terenie RFNu. Dopiero teraz został na "nowo odkryty" i doceniony za wkład do rozwoju muzyki.

19 kwietnia, 2009

Niewygodna prawda.

Dziś powiem wam w jaki sposób zbudować fundamenty zdrowego związku z kobietą.
Najważniejsza sprawa - komunikacja jest kluczem.

"Łatwo powiedzieć, Grimmie, stary druhu! Ale jak to zrobić?" Pewnie się zastanawiacie.

A zaiste, łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Żeby poprawnie komunikować się z panią swego serca, trzeba słuchać.

Nie wystarczy tylko słyszeć co ona pod nosem sobie mruczy, trzeba się wsłuchać w jej słowa. Należy usiąść spokojnie w fotelu, wpatrzeć się w oczy kobiety, jakby się chciało dojrzeć najbardziej skryte zakamarki duszy i skupić się na jej melodyjnym, delikatnym głosie. Wówczas można wsiąknąć w jej świat, odbyć razem z nią podróż po jej pragnieniach, słabościach i lękach.
I gdy skończy swoją przemowę, gdy poczuje, że między wami wytworzyła się więź tak mocna, że można jej dotknąć i jej hormony zaczynają szaleć, dokładnie w tym momencie trzeba spojrzeć w te iskrzące, szeroko otwarte oczęta i powiedzieć:
"Ale pierdolisz, kochanie."

Może się lekko obrazić, ale to jest dokładnie to co chcieliście powiedzieć od samego początku.
Z innych wieści: 3695 stripów komiksowych Calvina i Hobbesa za mną. Nie mogę uwierzyć, że to już koniec. Chyba się rozpłaczę :( 
Bill Watterson stworzył najlepszy dodatek do gazet w dziejach ludzkości. Szkoda, że się wypalił.

"Imperium Słońca" J.G Ballarda. Kolejny przykład, po Forreście Gumpie, że ekranizacje bywają lepsze od materiału źródłowego. Ballard w tym przypadku nieciekawie poprowadził fabułę. Skupił się na duperelach, typu opisy, jak to lśnią w japońskim słońcu amerykańskie Mustangi, zamiast skoncentrować się na postaciach. Efekt?
Książka szybko nuży, czytelnik zaczyna przeskakiwać strony pełne wyszukanych słów o statkach, samochodach i rykszach zniszczonych wojną. A skoro wszystkie charaktery drugoplanowe autor potraktował jako nic nie wnoszące zbędne pierdnięcie, to i czytający przestaje zwracać na nie uwagę. 
No i to zakończenie. Jakby się dostało liściem w mordę. Film lepszy.

Teraz drobny odpoczynek przy pierwszej książce ze świata Starcraft - "Krucjata Liberty'ego" Jeffa Grubba, a w między czasie "Czarny Tulipan" Aleksandra Dumasa.

W sferze muzycznej - "The Outsiders" zespołu Dove, od Zbigniewa.
"Get In On" od T.Rexa. Rozważałem "Children of the Revolution", ale to tak zużyty kawałek, że się niedobrze robi.

15 kwietnia, 2009

Czeluść

Z ogromną obawą i niepewnością oznajmiam, iż "niespodzianka" pojawiła się na stronie
http://tsukuru.pl/ 
Tak, moja własna gra, tworzona w czasie wolnym w weekendy w ciągu ostatnich 6 miesięcy. Jak na tyle czasu to prawdę mówiąc jestem zawiedziony z efektu końcowego. Ledwie 3 poziomy, przestylizowane intro i 15-20 minut rozrywki. Co więcej, po przejściu raz nie ma sensu do niej wracać. 

Jedyne co naprawdę mi się podoba to "klimat" jaki udało mi się stworzyć, głównie dzięki genialności muzyki Akiry Yamaoki, Erica Brosiusa i Aphex Twina, wraz z outrem.

Podsumowując, 7 mega do pobrania i 15 minut rozgrywki dziejącej się w jaskiniach pod powierzchnią oceanu. Ucieka się przed stworami, okrada zmarłych i czyta zakrwawione notatki.

Cóż, może następna będzie lepsza.

Dla porównania, jak powinna wyglądać dobra gra, tworzona na rpg maker polecam to:

Tale of Exile - http://toe.tsukuru.pl/

Dźwięki, przy których Zbigniew poleca zasysać produkcje mojego i nie tylko autorstwa to "Not Fair" Lily Allen. Zbigniew mówi, że wie, że to skandal, że on poleca mainstreamowy pop, ale jakoś ta lekka muzyczka do niego przemawia. Po spojrzeniu w lyriki, wcale się nie dziwię.

Ja za to polecam funk. Average White Band z utworem "Cut the Cake".

14 kwietnia, 2009

Po generacji X?

Wiedziałem, że powinienem się ugryźć w język z tą niespodzianką. Jak na razie nic z niej wyjdzie. Może w przyszłym tygodniu podzielę się ze światem swoją produkcją.

A w międzyczasie, chciałem powiedzieć, że oficjalnie uznaję naszą obecną generację za najgorszą chałturę w dziejach ludzkości. Wychowani na MTV, CNN, Big Brotherze, komiksach, grach wideo, Titanicu i kiepskich horrorach, powoli nasze ciało i umysł ulega degeneracji do poziomu dzikich bestii. 
Niestety, nasza podróż do dna nie zatrzyma się na tym poziomie dewolucji. W końcu staniemy się wkurzonymi, krwiożerczymi żywymi trupami, rodem z filmów Romero, którzy przeczesują noc w poszukiwaniu ludzkiego mięsa! Mmmmm! Ludzkie mięęęęsooo....Ej, Zbychu, twoje udo wygląda dziś nad wyraz soczyście.

Przy obgryzaniu resztek mięsa z nieco przydużych kości Zbigniewa polecam utwór "Night of the Living Dead" autorstwa Misfits.
Zbych niestety nie jest zbytnio teraz mówić, chłopak stał się ofiarą tragicznego wypadku, w związku którego stracił jabłko adama. Nie pytajcie. Ale z pewnością chciałby, byście się dobrze bawili przy kawałku nowej grupy Pete'a Doherty'ego "Babyshambles" - "Back From the Dead", kiedy on powoli zbiera się do kupy.

13 kwietnia, 2009

Jezu! Wstań, powiedz nie jestem sam!

Jezus pewnie się przewrócił właśnie na myśl, że mogłem połączyć jego osobę z piosenką Ich Troje. Wleciał na powrót do grobu, z którego się wyczłapywał ostatnie 3 dni.

Nienawidzę Wielkanocy. Mniej niż Gwiazdki, ale jednak. Żarcia od groma. Mięcha, kiełbas, jajek, ciast, czekolad, rodziny, brak prezentów. I wszystko trzeba jeść, bo inaczej się wyjdzie na francuskiego pudelka, który nie dość, że kręci nosem z byle powodu to jeszcze sika na rękę, która go karmi.

Nienawidzę tego, że w mojej rodzinie nie można po prostu powiedzieć "nie, dziękuję, już się najadłem". O nie, u mnie trzeba żreć do nieprzytomności. Jakby gospodyni miała zamiar utuczyć człowieka i potem sprzedać Turkom na składnik do kebaba.

Więc najadłem się. Do kościoła zawitałem. Niezłe jaja były. Tyle :)
Muzyczne sprawy:

Zbigniew poczuł się w obowiązku, by zarzucić coś ultra-indie, które inspiruje się The Cure i Depeche Mode. Ponoć dziennikarze muzyczni mówią na to "indie disco" czy coś. A, chodzi o kawałek Friendly Fires - "White Diamonds". Czy fajne? Cholera wie. Nadmiar cholesterolu z jajek nie pozwala mi się zdecydować. Ale Zbychu poleca, więc nie może być beznadziejne.

Natomiast ja miałem nostalgiczną wycieczkę niedawno. Odkryłem, że na stronie
http://www.interstate76.com/download/downloads.htm
można ukraść najzajebistszy soundtrack z najzajebistszej "auto-combat simulation" gry ever - Interstate '76. Autorami ścieżki dźwiękowej jest zespół "Bullmark", stworzony tylko na tę okazję. Składał się z Ariona Salazara (zespół Third Eye Blind), Toma Costera (Santana) i Bryana Mantii (nowe Guns'N'Roses, obecnie wspomaga Serja Tankiana). Więc ściągać!
Drobna próbka na wrzucie.

A tak w ogóle, co jest takiego w Poznaniu, że tam wszystkie bandy fajne jadą w tym roku? NIN w czerwcu, Radiohead w sierpniu, a ja, niewiedząc o tym, już zarezerwowałem miejsce na Openera dla Kings of Leon i Prodigy, którzy w porównaniu z poprzednimi firmami są miałkim szajsem.

Jestem zawiedziony.
Ponadto, na jutro szykuję małą niespodziankę. Ciekawe czy wyjdzie.

10 kwietnia, 2009

Narzekanie przedświąteczne.

Właśnie siedzę w pracy, piastując trzy różne stanowiska. Dziś jak wół zapieprzam będąc sekretarką, odbieraczem poczty i tłumaczem. Dlaczego? Bo kobiety, z racji tego, że Jezus niedługo zmartwychwstanie, zostały zwolnione do domu o godzinie 12:00.

Zatem, równouprawnienie? Jakie znowu równouprawnienie?

Wszystko byłoby cacy, gdyby nie fakt, że tylko w moim miejscu pracy tak zrobili, wszędzie indziej robota trwa ciut dłużej, więc zajęć mam od cholery. Jeszcze mnie chcieli trzymać o godzinę dłużej niż mam to w planie pracy, ale jakoś się wywinąłem.

Całe szczęście, że zostały puszczone z myślą o tym, żeby stać przy garach, bo inaczej się bym zdenerwował.
Co chwila zerkam na zegar, modląc się, żeby nikt już nie dzwonił i żeby dzień w pracy już dobiegł do końca.

Ponadto, póki pamiętam, zróbcie sobie przysługę i kupcie/pożyczcie "Ostatniego Pana i Władcę" Philipa K. Dicka. Znakomity zbiór opowiadań. Szczególnie "Złotoskóry" godny uwagi (nie zwracajcie uwagi na "Next" - ten kiepski film z Cage'm, tak bardzo zmieniono fabułę na potrzeby ekranizacji, że nazwisko autora nie powinno się znaleźć w napisach końcowych) wraz z opowiadaniem tytułowym. Znalazło się też miejsce na coś bez elementów sci-fi ("Król Elfów") oraz parę krótkich historyjek, które później Dick przekształcił w pełnoprawne powieści.

07 kwietnia, 2009

Praca, praca. praca.

Zły tydzień wybrałem sobie na powrót do pracy. Roboty od cholery, zmiany na ostatnią chwile w wyjazdach zaplanowanych od miesięcy, kłótnie ze zwierzchnikami i w dodatku delegacja z Holandii przez dwa dni na moim karku. Tydzień zapowiada się wyjątkowo chaotycznie, przez co czasu na spełnianie swoich własnych potrzeb, typu pisanie czy kreatywne tworzenie (tm), mieć będę albo cholernie mało albo wcale. Szkoda, bo już prawie opracowałem całą siatkę powiązań pomiędzy problemem światowego głodu, a Gwiezdnymi Wojnami.

Poza tym, książka "Forrest Gump" jest gorsza od ekranizacji.
I to zdecydowanie. Książka jest napisana jakby prawdziwy idiota ją napisał, co się chwali, jednakże przygody Forresta są mocno inne, nie takie fajne co w filmie. Choć motyw z kanibalami był znakomity. No i nie ma takiej "siły moralnej" jak film. Nikt w książce nie ginie. Jenny nie jest ukarana za swój rozwiązły styl życia HIVem i śmiercią. Matka Forresta nie umiera ze starości i nie daje swego sławetnego monologu o czekoladkach i życiu. Jest za to sporo przeklinania.

Trochę się zawiodłem.

A więc muzyka. Nie ma co owijać w bawełnę. Zbigniew postanowił się podzielić z internetową bracią utworem Handsome Furs - "All We Want Baby, Is Everything". 

Pod prysznic "Human Fly" zespołu The Cramps.

Rzekłem!

05 kwietnia, 2009

Widoki na przyszłość.

Pewnego dnia, za te paręnaście lat, jak już będę sławny i bogaty, zatrudnię wszystkie playmates z Playboya do deptania winogron w mojej winnicy w południowej Francji. Cały proces nagram i będę owe nagranie sprzedawać, razem z winem przez panie stworzonym, fetyszystom stóp na całym globie (z Tarantino włącznie). 
"Miliarder" hmm. podoba mi się ten tytuł.

Muzyka rozbrzmiewająca na w ten wielce religijny dzień to:
Kylesa - "Scapegoat". Są gitary i nie jest nudne, ni smutne :P

The Young Rascals - Good Lovin'. Żeby sie ładnie komponowało z nienajgorszym dniem.

04 kwietnia, 2009

Believe It or Not!

Wczoraj zbudowałem wieżę z kwiatów na moim balkonie. Wdrapywałem się po niej, przebijając obłoki i co chwila zerkając na błękit nieba, który mnie otaczał. Dotarłem na szczyt kwiecistej wieży, jednak nadal spora przestrzeń dzieliła mnie od słońca. Zaryzykowałem i skoczyłem na chmurę, która wyglądała dość gęsto. Euforia wypełniła moje myśli, gdyż odbiłem się od niej, jak od trampoliny. 
Słońce okazało się ciepłe i przyjemne w dotyku, lecz niestety szybko uleciało mi z dłoni i zacząłem spadać. Gdy przebijałem się przez prądy powietrzne z szybkością odrzutowca, rzekłem do świata, że nic nie uszczęśliwiłoby mnie bardziej, niż spadochron. Los, w całej swej mądrości, postanowił wsadzić mnie do drewnianej skrzyni, do której przymocowany był gigantyczny balon w kolorach tęczy. 
Rozbiłem się w dżungli, w Papule Nowej Gwinei. Szybko zebrała się wokół mnie garstka skąpo odzianych tubylców. Okazało się, że trafiłem do jednego z najbardziej zacofanych miejsc na Ziemi, gdzie cywilizacja pamięta jeszcze amerykańskie zrzuty żywności w czasie drugiej wojny światowej, przez co uznali mnie za pewnego rodzaju bóstwo.
Właśnie miałem naradę z tutejszym szamanem w sprawie opracowania taktyki na jutrzejszy pojedynek z Pigmejami. Zapowiada się ciężka bitwa.

A jak Tobie minął dzień?

Zbigniew dał szansę kolejnemu soliście z Broken Social Scene - Kevinowi Drew; szansę, aby świat poznał jego wesołą twórczość lepiej. "Safety Bricks" się nazywa prezentowany twór.

W dźwiękach prysznicowy hicior niezbyt nowy (posadę copywritera dla Radio Złote Przeboje mam pewną), aczkolwiek uważany za jedna z najlepszych pieśni lat '60 - "God Only Knows" - zespołu Beach Boys.

03 kwietnia, 2009

Topienie Marzanny.

No, w końcu wiosna postanowiła zaszczycić nas swoją obecnością. Bo, nie ma to jak okłady z pięknych, młodych, sterczących piersi wiosennych. Ponoć ta stara dziwka zima próbowała jeszcze zatrzymać jej nadejście i zgwałcić ją analnie do nieprzytomności, ale nasza bohaterka wyszło cało z tej opresji. Korzystajmy zatem z możliwości kąpania się w promieniach słonecznych i leżenia na trawie bykiem, bo już zagłada nieubłaganie się zbliża w postaci lata, które będzie próbowało ugotować nas w naszym własnym pocie i udusić w oparach gnijącego, francuskiego sera.
Chyba, że ludzkość nagle się ogarnie i zacznie się myć.
Póki co, popularne internetowe meme w końcu się ziściło. Wiosna napierdala aż miło :)
Z innych wieści, nieważne ile razy się czyta Watchmenów, czy V jak Vendettę, ciągle to znakomite komiksy.
Oczy mi na tyle wydobrzały, że wziąłem się za książki. Zbiór opowiadań Philipa. K Dicka właśnie jest przeze mnie obrabiany. Ponadto, znalazłem w domu swym "Forresta Gumpa" autorstwa Winstona Grooma. Z ciekawości zacząłem przeglądać. Zobaczymy czy i tym razem materiał źródłowy okaże się lepszy od ekranizacji.
Aha, debiut Pearl Jam - "Ten" - doczekał się dwupłytowej, zremasterowanej reedycji. Co prawda ten drugi dysk to chujne remiksy pana producenta Brendana O'Briena, ale i tak warto włączyć te nuty do swoich kolekcji.

02 kwietnia, 2009

Widzę czarne oczy, to za mną kroczy.

Od poniedziałku powróciłem do swojej pracy. Jaka szkoda, że od wczoraj znów jestem na zwolnieniu ;) W biurze powitano mnie wręcz euforycznie, jak na możliwości białych kołnierzyków, czyli wszyscy z uśmiechem na ustach wyrażali nadzieję, że z moim wzrokiem wszystko już będzie w porządku, jednocześnie wpatrując się w moje źrenice, jakby oczekiwali tam znaleźć zwiastun drugiego zejścia Jezusa. Poniedziałek zakończył się bez większych atrakcji.

Wtorek natomiast spędziłem tworząc ultrapilną prezentację. Podczas tworzenia tego wiekopomnego dzieła dostałem ogromnego światłowstrętu, jakby dopiero co ktoś mi pociął oczy laserem. Pojawił się wraz z nim ból oczu i głowy. Musiałem odsunąć się od monitora, zamknąć swe receptory wzroku i założyć okulary przeciwsłoneczne (powered by Blues Brothers tm). Naczelnik, który właśnie wkroczył do naszego wydziału zauważył moje męki i się pyta co się dzieje. Po zdaniu relacji otrzymałem rozkaz wcześniejszego skończenia pracy w dniu dzisiejszym. Jeszcze poprosił ładnie, bym mu gałki oczne swoje pokazał, co chyba było błędem. 
Wpierw wpatrywał się, jakby ujrzał bramy Królestwa Niebieskiego, a następnie zobaczył zaczerwienienie w moich ślepiach. Stał potem nade mną, pilnując, żebym zapisał się do lekarza. 
Oczywiście potem wszyscy tą czerwoność widzieli nagle, co według mnie pokazuje jakie lizodupy ze mną pracują ;)

Zakończyłem prezentację o godzinie 13:00, a 5 minut później już do metra schodziłem. Kropli użyłem i światłowstręt przeszedł, ale i tak do kliniki się przejechałem. Pani doktor, przyjmując mnie między pacjentami, wysłuchała mej opowieści, wypisała zwolnienie do końca tygodnia i powiedziała, że nie wie dlaczego na obecnym etapie coś takiego mi się przytrafiło.
Mam teorię, że to przez stary monitor na jakim pracuję, jakiejś garażowej firmy, na oko rocznik 1996, taki, w którym jeszcze widać jak pasek odświeżania powoli przesuwa się po ekranie z góry na dół.

Innymi słowy, jeszcze się lenię ;)

Na wrzucie znaleźć można dziś:
Zbigniew po swych religijnych uniesieniach związanych z przesłuchiwaniem nowego albumu PJ Harvey, postanowił polecić "Black-Hearted Love", który śpiewa jego ulubienica w kolaboracji z niejakim Johnem Parishem.

Ja się postanowiłem podzielić tworem małego utalentowanego czarnucha, który w kilka lat się przemienił w starą, babę bez talentu - Jackson 5 i "I Want You Back".