Dzień dobry. Dzisiejszy "up" jest wyjątkowy. Dlaczego? Bo musi starczyć na co najmniej dwa dni ;)
Mam własnie przerwę między egzaminami. Dziś z samego rana zaliczyłem jeden, kolejny w piątek, do którego jeszcze nic nie umiem, tak więc zamiast wesoło przesiadywać sobie w sieci to będę musiał się pouczyć, ażeby nie dawać tym bezdusznym profesorom ze szkoły mej powodów do potrzymania mojej osoby w tej szanownej, prywatnej instytucji jeszcze jeden semestr. Jak na razie się lenię. Przeszedłem Splinter Cell: Double Agent (zarąbista, choć straszliwie krótka i szalenie niedopracowana, lepsza od pierwszej części i "Pandora Tomorrow", ale "Chaos Theory" może co najwyżej buty czyścić), obejrzałem "Shivers" pełnoprawny debiut Davida Cronenberga o...ech, co ja się będe wysilał, powiem tylko, że tytuł roboczy tegoż filmu brzmiał "Orgy of the Blood Parasites ", resztę wywnioskujcie sami ;) (mimo wszystko całkiem w porządku był)
Przez ostatni rok dni takie jak dziś uważałem za luksus, na który mnie nie stać. Cały czas gdzieś pędziłem, ciągle się spieszyłem, byłem zajęty non-stop. Teraz, gdy dane mi jest przysiąść i popatrzeć z innej perspektywy na moją egzystencję to stwierdzam, że tak zapierdalać w moim wieku się nie opłaca. Koncentruje się człek wtedy na duperelach, typu utrzymanie żałosnego stanowiska, gdzie w zasadzie jest się zwykłym popychadłem za marne 9 zł brutto za godzinę i przestaje się zwracać uwagę na sprawy naprawdę ważne.
Jak rozmowa z kumplem, zarówno na tematy mocno filozoficzne, jak i te najzupełniej przyziemne, najlepiej przy piwku. Jak pozwolenie sobie na zostanie kompletnie pochłoniętym przez świat muzyki, książek, komiksów, filmów czy gier. Jak flirt z urodziwą dziewczyną. Jak interakcja z rodzicami, która nie ogranicza się jedynie do "daj kasę mamo, wychodzę, wpadnę w sobotę na godzinkę, zrób obiad.".
Widać, że punkt widzenia zmienia się od punktu siedzenia ;) gdy pracowałem to postrzegałem te sprawy zupełnie inaczej.
Bym zapomniał, polecam do śpiewania podczas wieczornego obmywania się z trosk wszelakich The Rolling Stones - "Gimme Shelter". Zbyszek cośtam wspominał, że chciałby żeby równowaga między nami była zachowana, czyli, że jak ja daję rock to on coś innego, ale IMO za dużo myślenia to by ode mnie wymagało, więc zachowam dotychczasową formułę wrzucania czegokolwiek co na daną chwilę mi się podoba :) A, wybaczcie, znów się zapominam. Zbych daje "Jaybird" z pochodzącego z 2006 roku albumu "Avatar" zespołu Comets on Fire. No. To tyle.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz