28 listopada, 2010

Nowak Love Kim T. Muchy

Wczoraj po raz pierwszy poszedłem na koncert dla kapel supportujących. Muchy i Kim Nowak to dwie świeże i cholernie ekscytujące zespoły polskie, które bez obaw mogę polecić. Jeśli chodzi o T. Love, uznałem, że pewnie nic nowego nie pokażą, pozwoliłem zatem, aby nogi wyniosły moje cztery litery poza lokal.

Zimno, ciemno, śnieg wszędzie, a ja po kilku piwach. W takich chwilach przychodzą najlepsze pomysły. Tym razem nie było inaczej. „Hej, może się przejść po Polach Mokotowskich! W tym białym puchu przecież wyglądają tak fantastycznie!”. Przeszedłem 5 metrów, z przerażeniem odkryłem, że się zgubiłem, po czym pognałem do Stodoły i grzecznie udałem się do metra.

Ciekawa rzecz się stała, gdy wróciłem do domu. Przysiadłem do internetu, przypadkiem wpadłem na blog finansowy, na którym prowadzący uznał, że musi podzielić się ze światem opinią o książce niedawno przeczytanej. Książkę, za którą się zresztą zabrałem. Stamtąd podążyłem na listę najlepszych wydawnictw ostatnich kilku lat, według kogoś tam, co spowodowało, że zacząłem przeszukiwać Allegro, żeby zdobyć książki z listy. Tak, nawet „Pokutę” Iana McEwana, na której podstawie powstał ckliwy melodramat z Keirą Knightley w roli głównej. Wszystko przy akompaniamencie Ghosts I-IV Nine Inch Nails.

Gdzie te czasy, kiedy po spożyciu rozbierałem się albo świeciłem tyłkiem na balkonach?

18 listopada, 2010

Trwoniąc czas.

Zbliżający się weekend będzie moim osobistym Westerplatte. Wszystko z powodu studiów, rzecz jasna. Pojawiły się ciekawe zajęcia w tym semestrze, które można określić „połowicznymi”. Oznacza to, że część przedmiotów kończy mi się w połowie semestru (czyli zjazd najbliższy), przez co nie mogę sobie spokojnie wegetować do lutego, gdy sesja się rozpocznie. Uczyć się muszę już teraz, natychmiast! A raczej, powinienem był zacząć się uczyć ze dwa tygodnie temu, bo teraz jestem w czarnej dupie.

Żeby poczuć się lepiej i udowodnić światu, jaki ze mnie fantastyczny gość, postanowiłem coś skrobnąć dla JRK:

Tekst zdecydowanie za wcześnie wysłany i nieobrobiony należycie, ale cóż. Pytanie nasunęło mi się po napisaniu tego co w linku powyżej – dlaczego w Polsce nie robi się niskobudżetówek?
Istotnie, mamy jakieś gówniane podróbki CoD/Wolfensteina w postaci Tuneli Stalina, Terrorist Takedown czy Sniper: Ghost Warrior, które za psie pieniądze są robione, ale dlaczego nikt nie zdecyduje się zrobić takiego Avencast , Overclocked czy Black Mirror? Wszystkie te tytuły wyszły od naszych sąsiadów, a raczej nie graniczymy z potęgami software'owymi.
Ostatnia niezależna polska przygodówka to bodaj Wacki, a rpgów w ogóle nie kojarzę, chyba że wliczymy wysiłki niektórych rpgmakerowców.

Ryzyko finansowe niewielkie, a wygrać można wszystko, jak pokazują przykłady World of Goo czy Minecraft (a u nas Detektyw Rutkowski, gry, której sukces zostanie nierozwikłaną tajemnicą po wsze czasy).

Warto się zastanowić, czy może nie zainwestować w rozkręcenie jakiegoś niezależnego studia.

14 listopada, 2010

Double-Oh-Seven, chińczyko-murzyni i guano.

Po skończeniu książkowej wersji Doktora No pióra Iana Fleminga, mój szacunek, nie tylko do tej konkretnej adaptacji, ale i do całej serii filmowych przygód Bonda niebotycznie wzrósł.


Ogólnie rzecz biorąc, scenarzyści wzięli zbędne gówno, jakie znajdziemy w powieści i wywali je. Wplątali też we wszystko Stany Zjednoczone i ich rakiety wcześniej, przez co znika poczucie deus ex machina, jakiego doznajemy w książce, gdy w końcu Doktor No wyjaśnia swój diaboliczny plan. Plan, który miesza wraz z opowieścią o swojej przeszłości, przez co czytelnik musi się przedrzeć przez pięć stron wypełnionych nic niewartym biadoleniem. Nigdy wcześniej nie czułem większej więzi z Bondem, jak właśnie wtedy, gdy przerywa ten monolog myślami o sposobach ucieczki z tego piekła.

09 listopada, 2010

Lubieżny noblista.

Nie, zdecydowanie nie jest to książka, która w znaczący sposób przyczynia się do rozwoju ludzkości. Nie opisuje zmian kulturowych, nie odwzorowuje struktur władzy i z pewnością nie pokazuje oporu, buntu czy porażki. Innymi słowy, Mario Vargas Llosa Nobla dostał nie za tę opowieść.

02 listopada, 2010

Kiełbasa cmentarna

Zawsze chciałem mieć smykałkę marketingową. Umiejętność rozkręcenia interesu niezależnie od miejsca i przedmiotu owego biznesu. Dlatego zazdroszczę geniuszowi, który wpadł na to, żeby zorganizować budki wokół warszawskich cmentarzy, w których sprzedaje się mięso grillowane. Zazdroszczę równie mocno, co osobie odpowiedzialnej za znicze grające pewną melodyjkę „Ich Troje”.