27 marca, 2010

Zmiana czasu.

Zagubiony jestem ostatnimi dniami. W czasie maratonu sesyjnego, kiedy to moją jedyną rozrywką pod koniec dnia wypełnionego pracą była nauka, odłożyłem "na później" dosłownie wszystko. Teraz, kiedy mam wolne popołudnia, to nie mam ochoty za cokolwiek się brać.

Zatem, tak jak każda osoba na świecie posiadająca stałe łącze, postanowiłem pomarudzić w internecie.

Podsumujmy me żale:

- Nie mogę zatracić się w pisaniu, bo nie wiem o czym pisać.
- Nie mogę rzucić się w wir RPG Makera, gdyż ten miesiąc przerwy spowodował, że na widok zbitka pikseli i komend programistycznych, których zastosowań zapomniałem, dostaję bólu głowy.
- Próżno też mi szukać wyzwolenia w kobiecych ramionach. Z dwóch kandydatek, które niedawno miałem na oku, jedna wyjechała do innego miasta, druga natomiast okazała się fitnessowym Hitlerem bez poczucia humoru. 
Wolnych dwustu złotych, aby w alternatywny sposób poradzić sobie z zaistniałym problemem raczej w obecnej sytuacji zarobkowej nie znajdę.
- Mocno stresujący czas w pracy się skończył. Oczywiście, dalej szans na wysunięcie nosa z mojej pozycji technika nie mam. Najgorsze jest nie to, że mój awans to odległa przyszłość, ale to, iż rozpoczął się sezon urlopowy i nie będę miał nic do roboty.
- Jasna cholera, nawet gry mnie już nie bawią. Seriale i filmy wydają się bezsensowną stratą czasu, a studia coraz bardziej mi się nie podobają.
- Nawet moje ćwiczenia fizyczne nie powodują, że przeistaczam się w Kena, czy grecką rzeźbę z czasów starożytnych. Jedynie żyły wychodzą mi bardziej niż zwykle.
- Czytanie mi całkiem nieźle idzie, czego dowodem jest pokonanie "Osieroconego Brooklynu" Lethema i rozpoczęcie "Fechtmistrza" Pereza-Reverte. Problem pojawia się, gdy chce coś skrobnąć na temat pierwszej z wymienionych. Pustka. Pomimo tego, że lektura niezła.
    Ażeby dopełnić typową blogową formułę, użyję jeszcze typowego poetyckiego patosu pisząc: "Rozmagnesował się kompas życia mego."

    Czasami żałuję, że nie mam trzynastu lat i nie przystoi mi już napisać "wszystko chuj". Ale generalnie wiadomo o co chodzi.
    I właśnie ponieważ takie nic nie warte myśli, jak te powyżej, krążą mi po głowie ostatnio to aktualek jest ciut mniej.

    16 marca, 2010

    Peacemaker.

    Ueeeech, powrót na włościa. Mam za sobą pierwszą fazę odreagowywania ze Zbigniewem po niedawnej, niemal trzymiesięcznej, sesji. Nie było to odreagowywanie w stylu picia-aż-do-zwrócenia-zagrychy-a-potem-bieganie-na-golasa-krzycząc-łiiiii!, a raczej bardziej spokojnie, wysublimowanie, niemal artystycznie. Niczym te podstarzałe dupki, stojące z winem w ręku, na otwarcie sezonu wystaw w galerii, którzy udają, że podziwiają sztukę, a tak naprawdę podrywają młode i naiwne kobiety.

    Było w porząsiu. Nawet udało mi się rozpocząć odtwarzanie mojego poczucia relaksu i spokoju, z którego po egzaminach zostały strzępy. Szkoda jedynie, że tą kruchą konstrukcję wyrwała następnego poranka bezduszna machina biurowa. Stosy papierków oraz zagranicznych gości przez cały marzec mnie nawiedzają i będą nawiedzać. Dawno nie miałem takiego miesiąca. Ostatni raz tak harowałem bodaj w Superpharmie przed świętami bożonarodzeniowymi, w roku pańskim 2007.

    Ale zaczynam pieprzyć od rzeczy. Niewątpliwie dyscyplina w pisaniu wróci, wraz z kolejnymi postami.