31 maja, 2009

Raport weekendowy.

Przewidując ścianę deszczu i inwazję gradu, postanowiłem ten weekend spędzić w bezpiecznych ścianach swojego pokoju. Odpoczynku niewiele, bo siedziałem nad czterema projektami, w jakich topie swój czas wolny. Tak, jeden z nich to nowa gra, ale tak bardzo skoncentrowałem się na fabule i dialogach, że nie wiem czy będzie można w ogóle w nią "grać". 

W chwili obecnej wygląda to bardziej na film interaktywny. Coś jak Dreamfall, tylko, że z widocznymi pikselami i z autentycznym zakończeniem. Sprawiło to oczywiście, że kompletnie straciłem wiarę w sens tego projektu, bo wyznaje zasadę, że gry powinny opierać się na rozgrywce, a nie na przechodzeniu z jednego pomieszczenia do drugiego, co zajmuje około 5 minut, a potem oglądać zasraną cut-scenkę trwającą pół godziny (patrzę na was, cholerne Metal Geary i Final Fantasy).

Cóż, może niedługo przysiądę do rewizji jakiejś. Reszta projektów na chwilę obecną nie ruszyła z miejsca, za wyjątkiem ich "planu akcji", które są pokończone, co powoduje we mnie wzmożenie wszelkich frustracji. 
Nie ma nic gorszego, jak fakt, że ma się chęć i pomysł, ale za nic nie potrafi się tego ubrać w słowa i go zrealizować. Poza tym, pulsujący oznacznik tekstu w lewym górnym rogu nowej, czystej strony jest jedną z najstraszniejszych, najbardziej onieśmielających rzeczy jakie znam.

29 maja, 2009

Opowieści na dobranoc.

Już od kilku tygodni, w okolicach północy, widzę dziewczę przechadzające się koło mojego bloku, z latarką w jednym ręku i z książką w drugim. Pomimo, że często zatrzymuje się pod latarniami, wygląda całkiem schludnie i zupełnie nie przypomina pań w futrach spod Marriottu.

Często zastanawiam się dlaczego chodzi po ulicach nocą. Może niepokój nie daje jej spać. Może widzi przyszłość jako destruktywną siłę, która rozrywa teraźniejszość i przeszłość, zostawiając po nich ledwie strzępy. Zupełnie jak ja. 
To już byłby start do jakiejś rozmowy. Nawiązanie nowej znajomości.

Ciekawi mnie jaka jest jej historia, co dotychczas przeżyła i czy lubi szynkę z majonezem. Mmm, majonez. Ciekawe czy dopuszcza kogokolwiek w zasięg światła swojej latarki.

Aż pewnego wieczora zbieram się na odwagę, biorę duży wdech i ruszam za nią przez kręte żyły Warszawy. 

- Hej! Co tam sobie czytasz? - rozpoczynam dość niezdarnie.
- "Alchemika" Paulo Coelho. Moja najukochańsza książka we wszechświecie! - zapiszczała czarnowłosa piękność.

Odwróciłem się i odszedłem bez słowa. I pomyśleć, że kiedyś ją kochałem.

28 maja, 2009

Pierwszy rok kadencji.

Taaa. Nie spodziewałem się tego, że pociągnę sieciowy dzienniczek tak długo. Szczególnie taki oparty na moim niezbyt kreatywnym pierdzeniu na swoje życie ;)

Patrząc wstecz zdaję sobie sprawę z tego, że zawiodłem na całej linii, bo celem z początku było stworzenie strony humorystycznej, z linkami do innych rur internetowych, filmów etc. Wyszło na kolejny emo-bloghhh z mnóstwem beznadziejnych narzekań, dramatów i pijackich opowieści.

Well, shit. 

Z rzeczy kompletnie trywialnych:

Czy wiesz, że...

-Wpis o treści narzekającej na życie/pracę występuje średnio dwa razy na miesiąc?
-W ciągu tego roku zmieniłem pracę trzy razy?
-W ciągu tego roku zmieniłem uczelnię dwa razy?
-Zbigniew, za wyjątkiem początkowych wpisów, nie udziela się prawie wcale, za wyjątkiem polecania muzyki? (Aczkolwiek zwala to na barki lenistwa oraz na częściową niechęć do mnie)
-Zostałem opieprzony przez dwie znajome osoby za prowadzenie bloga? (nie za wpisy, ale za sam fakt, że go prowadzę)
-Czas jaki poświęciłem na wpisy to ledwie 1/12 czasu powstawania Duke Nukem Forever?
-Od momentu powstania bloga, dostarczyłem na świat 6 recenzji na JRK's RPGs?
-Zarabiam 2 razy mniej od moich współpracowników w firmie?
-Rysowałbym komiksy do wpisów, gdyby nie fakt, że ręka mi się trzęsie jak staremu alkoholikowi, na samą myśl o uruchomieniu painta?
-Pomysł na zrobienie własnej gry chodził mi po głowie od lat, ale ze względu na moje żałosne umiejętności programowania, jedyne co potrafiłem z siebie wydobyć jest "Czeluść"?

Ponadto, w muzycznym kąciku, ze względu na tak doniosłą okazję, mamy:

- "The Strangers" St. Vincent aka Annie Clark , od Zbigniewa. (jedna z najbardziej zaskakujących produkcji w tym roku. O! Właśnie się udzieliłem - Zbigniew.)

- "In The Midnight Hour" Wilsona Picketta, ode mnie.

Jutro kolejne święto, tym razem na JRK's RPGs.

23 maja, 2009

Plymouth Barracuda.

Ostatnia taka wizja mnie nawiedza:

Jestem na bezkresnej pustyni. Wokół mnie tylko czyste, niebieskie niebo i ocean piasku. Stoję pośrodku pustkowia z narastającą świadomością, że za chwilę nadejdzie coś, co kompletnie zniszczy wszystko co znam. "Gniew boży", z braku lepszego określenia. Jakby wszechświat miał się na mnie zawalić.

Początkowo jestem niespokojny, biję się z własnymi myślami, próbując wymyślić sposób powstrzymania zbliżającego się Armageddonu. Pomysły, które przychodzą mi do głowy okazują się jednak niewystarczające. Po jakimś czasie poddaje się i akceptuję to, że wszystko się rozpadnie.

Wtedy za moimi plecami pojawia się stary, zdezelowany, pozbawiony kół, niebieski Plymouth Barracuda. Wsiadam do niego, wygodnie się rozsiadam w fotelu i patrzę przed siebie. Jednak tam, gdzie jeszcze przed chwilą było pozbawione skazy niebo i nieskończona pustynia, znajduje się ogromna burza piaskowa.

Czarne chmury, tornado, pioruny, deszcz i fale unoszącego się piachu, wszystko w jednym, gwałtownie zbliżające się w moją stronę.

Gdy obserwuje biegnący ku mnie koniec, w umyśle widzę obrazy ofiar wypadków samochodowych z poucinanymi kończynami;  łysiejącego grubasa w za małym t-shircie i erekcją, podchodzącego bliżej niewinnego dziecka; widzę jak mój ojciec wyłupuje oczy mojej matce.

Aż nie mogę oddychać i duszę się w swoim przerażeniu. Zamykam oczy i nagle uświadamiam sobie, że oto przede mną koniec wszystkiego. Razem z tym przychodzi spokój i zrozumienie. Cichy mrok na mnie spada, tuż po tym jak burza rozbija mnie w pył.

21 maja, 2009

Codzienne frustracje.

Taki wniosek mi się nasuwa po dzisiejszym dniu w pracy: Im więcej człek ma władzy, tym większym dupkiem się staje. Nie ma to jak być pośrodku nawałnicy papierków, które wszystkie są priorytetami, i dostać od przełożonych ultra-pilne zadanie, polegające na streszczenia projektów, w których mają uczestniczyć.

Robota kompletnie bezsensowna i zbyteczna, bo meritum owych projektów jest zawsze zawarte na dwóch-trzech stronach. Najwyraźniej taka ilość jest zbyt przytłaczająca dla najważniejszych jednostek w firmie i trzeba ją jeszcze bardziej spłycić, czyli pisać streszczenie streszczenia.
 
Jestem pewien, że dzięki takiemu spychaniu na maluczkich dodatkowego papierkowego zapieprzu i mając świadomość jaki to dla nich kłopot, szanowne kierownictwo szczerzy się wielce zasypiając w nocy.

Tak, na szczycie zawsze znajdują się leniwe suki.

20 maja, 2009

Charakter sensacyjno-rozrywkowy.

Zeszłej nocy, około godziny 20:35, pani Józefina K., gospodyni domowa z małego miasteczka "Nędza" w Województwie Śląskim, urodziła sama siebie.
"Nie było w tym absolutnie nic nienaturalnego. Pani K. wręcz zabroniła używać jakichkolwiek form inżynierii genetycznej." - wyjaśnił jej osobisty lekarz, Dr F. Krik. "Po prostu przeszła przez cały...eee..."proces" sama i wylądowała w łóżku bez partnera. Była całkiem zadowolona, jeśli mogę dodać."
"Nie musieliśmy nawet przecinać pępowiny! Niezwykła oszczędność sprzętu, co w obecnym czasie ekonomicznego kryzysu niezwykle się ceni." - zakończył Dr Krik.
"Czuję się dobrze. Jestem naprawdę podekscytowana na myśl o wszystkim co mnie czeka w życiu. A teraz przepraszam, ale muszę nakarmić się piersią." - powiedziała wykończona fizycznie matka-noworodek po narodzinach.


Z wieści nietabloidowych:

Muzykę do machania czachą pod prysznicem sponsoruje Discharge z kawałkiem "Free Speech For The Dumb".
Zbigniew natomiast proponuje utwór Double Dagger, a zwie się on "Two-Way Mirror".

17 maja, 2009

W końcu opadł tuli-tuli-tuli-tulipanów kwiat.

"Czarny Tulipan" zakończony. Dzięki Bogu, cholera jasna. Widać, że Dumasowi płacili od każdego napisanego słowa. Rzecz, którą bez wysiłku można by zmieścić w jednym zdaniu, pan Aleksander rozciąga na całą stronę. Lanie wody, jakie praktykuje się w liceum, gdy się nie ma o czym pisać.

Szczególnie fragmenty miłosne "Czarnego Tulipana" są katorgą. Z początku wydają się całkiem urocze, aż człowiek zaczyna się dziwić, dlaczego w dzisiejszych czasach tak rozlegle nie pisze się o uczuciach. Z czasem jednak, każde kolejne ewidentnie zbyteczne słowo staje się denerwujące, wkurzające, aż ostatecznie, żeby zaoszczędzić sobie nerwów, czytelnik (w sensie, że ja) przerzuca wzrokiem ledwie pobierznie po stronach, szukając momentu, w którym świergotanie o miłosnych uniesieniach się kończy, a fabuła rusza dalej.

Historia opowiedziana przez Dumasa na początku jest zacna. Bardzo zacna. Jego opisy chwytają wpierw za serce, kiedy kibicujemy braciom De Witt, posądzonych o spisek przeciwko Wilhelmowi Orańskiemu w ich ucieczce z więzienia, a następnie za żołądek, gdy obserwujemy okrutną egzekucje tuż po tym, jak plebs miejski braci chwyta.

Potem nadal jest fajnie, gdyż jesteśmy świadkami politycznych intryg, przykładów ludzkiej zawiści przeplatanej ze szczerością i czystą niewinnością. Niestety, gdy główny bohater, kuzyn powyższych braci - Korneliusz Van Bearle - zostaje zamiast na śmierć skazany to na dożywocie, książka siada. Tempo i rozwój akcji topi się w smole, powolnie brnąc przez kolejne, nic nie wnoszące rozdziały. Dumas skupia się na powtarzaniu tego samego, tyle, że w różnych formach. No i na samym końcu mamy przeklęty happy end. 

Niby powinienem się tego spodziewać, bo książka napisana jest niczym mroczna baśń, więc niezależnie od tego co złego się po drodze zdarzy, gdy podróży kres nadejdzie to dobro zwycięży, ale i tak miałem nadzieję na coś więcej.

Ech, takie se innymi słowy. Teraz "Robot" Wiśniewskiego - Snerga. Znam ludzi, którzy tą klasykę polskiego sci-fi odłożyli po 10 minutach czytania, tak ich wymęczyła i znudziła.

Zobaczymy jak mi pójdzie :)

W zbychowym kąciku muzyki awangardowej mamy NOMO - Invisible Cities, czyli świeży, instrumentalny funk.

Stare dźwięki prezentuje zespół The Deviants i ich perełka, którą niedawno odkryłem - You Got To Hold On.

15 maja, 2009

Requiem dla Bystrego.

Nienawidzę swojej pracy. Nienawidzę siedzieć za biurkiem, otoczony przez reguły, za których złamanie grozi mi zwolnienie. Nienawidzę przełożonych, którzy uważają się za centrum wszechrzeczy i traktują mnie jak powietrze, no chyba, że przekręcę ich tytuł naukowy albo będą akurat potrzebować czarnucha do roboty, której nikt nie tknie.

Skoro już mamy to za sobą, przejdźmy do ciekawszych rzeczy. 

Śledziu kończy karierę komiksiarską :( 

Człowiek odpowiedzialny za "Produkt", "Osiedle Swoboda", "Na szybko spisane" i każdy fajny komiks jaki ukazał się na łamach prasy komputerowej i kompendiach growych na przestrzeni ostatnich 15 lat nie potrafi wyżyć ze swojej pasji. Skurwysyńsko smutne.

Niestety, Polska to nie Ameryka czy Japonia, aby artysta komiksowy (tudzież malarz, pisarz) mógł się poświęcić w pełni rzeczy, której kocha i nie musiał się gimnastykować pod koniec miesiąca, żeby związać koniec z końcem.

Teraz coś z "zupełnie" innej beczki. Komiks "The Pro" Gartha Ennisa. Ennis, znany głównie z defiblyracji chodzącego banału zwanego "The Punisher", kiedy ten leżał i kwiczał z powodu nagłego zatrzymania krążenia, a najbardziej ze stworzenia przegenialnego "Preachera", postanowił zgłębić świat superbohaterów. 

"The Pro" odpowiada na egzystencjalne pytanie, które drąży umysł każdego fana opowieści obrazkowych. Otóż, co by się stało, gdyby supermoce zostały powierzone prostytutce, która noce całe spędza na obciąganiu?

Odpowiedź tkwi na kartach dzieła pana Gartha. Jest to śmieszna, krytyczna i nieprzewidywalna jazda po wszystkich znanych ikonach komiksowych, od Batmana, przez Supermana po Wonder Woman. Porusza kwestie dorastania, przeklinania i poprawności politycznej. Dowiadujemy się zeń, dlaczego superbohaterzy nie kiwnęli nawet palcem przy tragedii World Trade Center, dlaczego Superman (a raczej jego odpowiednik w "The Pro") nigdy nie zapłodnił Lois Lane i przede wszystkim, dlaczego "klasyczni" bohaterowie, ze swoim honorem, dobrym zachowaniem i walczeniu "ku pokrzepieniu serc" nie są potrzebni w dzisiejszym świecie.

Polecam.

Kącik muzyczny: 

Zbychu oferuje dziś zapoznanie się z utworem pani Natashy Khan, znanej jako "Bat for Lashes" i jej kawałkiem "Glass".
Ja się uparłem, że przypomnę wszystkim o rewelacyjnym utworze Grace Jones o nazwie "I've Seen That Face Before" znanym choćby z napisów końcowych do filmu Romana Polańskiego "Frantic".

P.S Ja nie wiem czy to przez mój brak umiejętności w kuchni, czy przez marną jakość zakupionych produktów, ale domowo zrobiona tortilla smakuje jak srajtaśma.

13 maja, 2009

Zamiast teleranka.

Typowy początek dnia. Niewyspany, w pidżamie, z tragiczną fryzurą po całonocnych snach niespokojnych, przysiadam na stołku kuchennym i piję kawę, raz na jakiś czas zaglądając do lodówki i kontemplując, z czym sobie kanapeczki stworzyć do pracy.

Można w zasadzie powiedzieć, że to swoisty "rytuał budzenia się", bo w rzeczy samej tym jest.

Kofeina przegania w końcu poranną mgiełkę zajmującą mój wzrok i zaczynam adaptować się do otaczających mnie kształtów. Stopniowo, zamazany obraz wyniszczonego wschodnio-europejskiego krajobrazu przybiera wyraźniejszą formę, aż w końcu staje się na tyle ostry, że można dostrzec ślady ludzkości na tle posępnej, miejskiej architektury.

Wtedy wiem, że nowy dzień wstał w Warszawie. Budzę się w pełni, przez ułamek sekundy myślę o radosnych dniach leniwego dzieciństwa, potem niechętnie przyznaję, że starzec ze mnie i zbieram się do pracy.

09 maja, 2009

Źle się dzieje w państwie duńskim.

Ciężkie czasy nastały w robocie. Dużo pracy jest. Niby kryzys finansowy, niby problemy są z zagospodarowaniem pieniędzy na papier toaletowy, a mimo to wyjazdów, przyjazdów i tłumaczeń nie ma końca.

Ledwie w ubiegły wtorek przyjmowałem delegację z Finlandii pochodzącą, a już w zbliżający się wtorek będę się zajmował Holendrami. Ponadto, jak zwykle wszyscy dookoła uważają, że się opierdalam, kiedy to zasuwam najbardziej ze wszystkich, pomimo tego, że zarabiam 2-3 razy mniej od reszty. 
Codzień się wykłócam z szefostwem zatem, żeby się uspokoili trochę z tymi całymi papierami dla mnie, już i tak się nie wyrabiam. Na ten przykład, w weekend obecny muszę nad dwiema sprawami posiedzieć. Skurwysyńsko pilne, na poniedziałek rano.

Ech.

Poza tym, "Advent Rising". Fajne. W roku 2004 się podniecałem zwiastunami tego tytułu określanego jako mieszanka Maxa Payne'a z Halo, do której fabułę napisał wielce szanowany przeze mnie autor literatury S-F - Orson Scott Card.

Twórcy byli wielce ambitni, bo chcieli zrobić trylogię gier, komiksy oraz książki rozgrywające się w świecie stworzonym przez "Advent Rising". Wyszła dupa, bo recenzje największych serwisów nie były zachęcające. Ludzie nie kupili części numer jeden i całe przedsięwzięcie padło.

Cóż, gierka jest jak najbardziej OK i warto ją z Allegro zdobyć. W okolicach 10 zł powinna kosztować, bo była dodatkiem do CDA.

Zmieniając temat, niezwykle ładnie się wpasowałem z dwunastą rocznicą powstawania Duke Nukem Forever. Wczoraj w internetach zagrzmiało, że Take 2, właściciel 3D Realms (twórców przygód Duke'a) stwierdziło, że czas już zaszyć tą powiększającą się dziurę w worze z nawozem, który niosą na swych plecach, żeby swojego gówna nie tracić.

Po dwunastu latach bycia w fazie produkcji, Duke Nukem Forever w końcu nie żyje.


Z plików muzycznych:

Muzyka nowa, prezentowana przez Zbigniewa, ma zaszczyt przedstawić utwór "Come Home" zespołu The Lines.

Jeśli chodzi o mój kącik zabaw pod prysznicem, to jestem skłonny polecić "Ever Fallen in Love?" Buzzcocksów.

Oczywiście, ta stara dziwka - wrzuta - musi teraz grać niedostępną, więc muzyki uploadować nie da rady.

04 maja, 2009

Przemierzając przestrzeń.

W końcu powróciłem na swój potwornie olbrzymi statek międzygwiezdny. Prowadząc zbudowany z czystej energii pojazd przecinam czas, rozwalam planety i sikam na gwiazdy, niczym pożerający galaktyki rottweiler. Decyduję o życiu i śmierci wszechświata, kąpiąc się w świetle supernowy i zanurzając się w drodze mlecznej.
Patrzcie jak siłą woli wysyłam tworzące życie fale uderzeniowe poprzez otchłań kosmosu! Patrzcie i podziwiajcie moje dzieło!

A z innych wieści, majówka poza Warszawą była fajna :)