29 listopada, 2008

Biały Kołnierzyk

Właśnie przeżywam dwa dni wolne, od kiedy policja mnie zatrudniła do siedzenia w biurze na dupie i tłumaczenia bzdetnych programów wizyt dla delegacji przeróżnych. Ostatnie 12 dni pracowałem lub studiowałem, po 8 - 10 godzin dziennie.
Bez przerwy.
Aż czuję jak młodość ze mnie ulatuje.
Generalnie pracuję mi się dobrze, tylko, że jak zwykle czuję ogromny bezsens mojej pracy. Tak jak w Superpharmie przed rokiem, czy w Kinotece. W 'pharmie układałem i dowoziłem towar na półki, tracąc na tym jakieś 2 godziny życia, trudząc się, żeby wszystko stało, równo co do centymetra, w jednej linii, w dokładnych odstępach od siebie, frontem do interesanta. 5 minut po tym jak kończyłem to całe ustawianie klient przychodził i jednym ruchem ręki wszystko rozpierdalał. Bezsens. Ale przynajmniej było co robić.
W Kinotece było jeszcze gorzej, bo człowiek kwestionował sens swojego istnienia, zadawał pytania w stylu "czy w ogóle moja osoba jest tu potrzebna?", "czy jak wyjdę to w ogóle ktoś zauważy mój brak?". Nie ma nic gorszego niż praca, która bezczelnie pokazuje tobie, że jesteś absolutnie zbędny, ażeby wszystko działało należycie.
Obecnie, w biurze, przynajmniej wiem, że się na mnie polega, mam świadomość, że jak coś spieprzę to mogą mnie wyjebać, a jak zrobię coś prawidłowo to wszyscy będą zadowoleni. Ale i tak, bezsens czyha. Czuję, że jak tylko zacznę się zastanawiać, po co ja w zasadzie tam siedzę i tłumaczę nudne, oficjalne pisma zamiast zająć się czymś co mnie naprawdę interesuję, co jest moją pasją etc., to wpadnę w depresję.
Póki co...
Front muzyczny przedstawia się dosyć nietypowo. Ostatnio katuję ścieżkę dźwiękową z filmu Fight Club, a więc The Dust Brothers i ich twory elektroniczne o mrocznym zabarwieniu, logiczne jest więc, że do update'a załapały się nuty, które wyrzeźbione zostały za pomocą keyboardów, komputerów i innych gadżetów, których najlepiej się słucha samotnie, po ciemku, rozmyślając o życiu czy czymś tam.
W klasyce Aphex Twina kawałek - "Xtal", pochodzący z roku 1989, wtedy to muzyka elektroniczna dopiero siedziała w kokonie, była w trakcie przeobrażania się i szukała kierunku rozwoju. Aphex Twin, znany również jako Richard James, wówczas podążający za naukami Briana Eno, był jednym z pierwszych muzyków, którzy byli odpowiedzialni za to, że ten gatunek muzyczny w końcu wylazł z kokonu i zaczął rozwijać skrzydła.
A w nowościach jeden z najbardziej wychwalanych twórców elektroniki ostatnich lat, którego każdy utwór jest wręcz przesycony magiczną atmosferą - Murcof i jego "Ulysses". Rok 2004, o ile moje tagi WinAmp'owskie się nie mylą.
Wiem, nudne, długie i nie do zabawy. Doskonale odzwierciedlające mój nastrój w chwili obecnej, innymi słowy.

23 listopada, 2008

Z wizytą w Wiosce Smurfów.

Zima. Ciemno. Śnieg. Kurwa.
Nienawidzę zimy. Nienawidzę śniegu. Nienawidzę tego, że tak za oknem piździ, że człowiek traci wszelką ochotę, aby wyjść z domu. Ciemność zapada tuż przed 16, czyli akurat kiedy opuszczam swą nową pracę, łapie mnie przez to cholerna depresja.
Nienawidzę.
Nienawidzę.
Nienakurwawidzę.
Oczywiście, świat wygląda cudnie w tym śnieżnym futrze. Widać, że natura potrafi o siebie zadbać, a nawet sprawić, żeby obrzydliwe ludzkie budowle, dzięki temu, że śnieg je otula, nie raziły swoją brzydotą.
Lecz jest zimno. Kurwa. Jak znowu sobie ręce odmrożę, to ktoś dostanie w ryj z podeszwy.
A teraz coś bardziej konstruktywnego, czyli toczące się przygody mojej persony, z dwuznacznym udziałem Zbycha w tle.
Pracuję w Policji. Tak, wiem, wstyd i hańba. Pewnie teraz stracę zatrważającą większość swojej publiczności, czyli Was. W dodatku robię za ..eee..."psie" pieniądze, no ale cóż. Jest to jakaś alternatywa od stania na kasie, przyjmowania pieniędzy, wydawania reszty i pakowanie w torbę. Robota moja jest dość wymagająca, ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu. Wszak opinia o tym, że policjanci się opierdalają, gdy tylko można jest powszechna.
Mam co do tego teorię, oczywiście.
Jestem nowym, świeżym nabytkiem w biurze. Wyżsi ode mnie stażem pracy i stopniem oficerskim (czyli KAŻDA pieprzona osoba, jaka tam jest zatrudniona) chcą mi pokazać moje miejsce w szeregu, dając mi tak dużo pracy, że aż zabieram ją ze sobą do domu i, z poczucia obowiązku, pracuję w czasie wolnym. Jak na razie "kreatywnie" tłumaczę różnego rodzaju dokumenty oraz tłumaczę, w trybie real-time, delegacjom co mówią szefowie sekcji, gdy im pokazują zakamarki Komendy.
Znaleźli se, kurwa mać, murzyna.
Tak czy owak, popracuję co najmniej do lutego, bo wtedy umowa próbna mi się kończy, zobaczę jakie warunki mi zaproponują, a jak nie będę z nich zadowolony to powiem im, że mój but kreatywnie może przetłumaczyć im ich dupy. I znajdę coś innego.
Specjalnie nie wspomniałem o zeszłotygodniowym opijaniu urodzin koleżanki Martens, i przy okazji moich, bo prawdę mówiąc wolałbym zapomnieć o wydarzeniach z tej nocy. Znaczy, i tak nie pamiętam, ale chcę zapomnieć o tym co mi mówili, co ja wyprawiałem.
Muzycznie sprawa wygląda tak:
Shaggy - Mr. Bombastic, od Zbycha. Bo ,pomimo upływu lat, reklama Levis'a z tą nutą nadal jest przezajebista.
Beck - Black Tambourine, ode mnie. Bo tak wyszło. Btw. Kto wiedział, że Beck jest scjentologiem?
No, to do następnego ;)

13 listopada, 2008

Midnight Shit Train

Chciałem tylko rzec, iż "Nocny Pociąg z Mięsem", film posiadający jeden z najfajniejszych tytułów w dziejach ludzkości, jest gównem.
Oto rzecz, której celem jest pokazanie jak największej ilości krwi, morderstw i tajemnicy, jednakże zupełnie w tym zawodzi. Na początek serwuje nam kretyna w roli głównego bohatera, z którym za cholerę nie da się zidentyfikować, bo jest tak głupi. Bohater jest fotografem i jego wielkim marzeniem jest uchwycenie na kliszy "prawdziwego serca" miasta w którym żyje (znowu Nowy Jork, bodajże). Po jakimś czasie, tenże fotograf, odkrywa w sobie ogromną fascynację mięsem (jest wegetarianinem na starcie) i pewnym rzeźnikiem, którego podejrzewa o popełnianie morderstw w tytułowym pociągu metra.
Film nie wciąga. Przemiana głównego bohatera z dobrego, kochającego fotografa w zafascynowanego śmiercią, krwią i surowym mięchem pojeba jest nierealna. Wszystkie interakcje pomiędzy nim, a jego dziewczyną, oraz jego przyjacielem, wydają się sztuczne, upchane na siłę, zrobione na odwal się i w ogóle są "fe". Człowiek patrzy w takich chwilach na zegarek i się zastanawia "no kurwa! kiedy w końcu pokażą jak rzeźnik zabija!".
Tak, rzeźnik grany przez mistrza świata - Vinniego Jonesa - powoduje, że "Nocny Pociąg" da się oglądać. Za każdym razem, gdy zabijał swoim sporym młotkiem do ubijania mięsa to moje oczy lśniły z radości. I między innymi dlatego, że to taka fajna postać, zakończenie filmu jest kompletnie do dupy.
Nie powiem co się tam dzieje, oczywiście, ale ilość kału jaką pod koniec widz jest zmuszony przełknąć przechodzi ludzkie pojęcie.
I to wyprodukował Clive Barker. Kurwa. Koleś się stacza.
Muzyka na dziś: elektroniczne "pitu pitu" od francuza M83 - "Unrecorded". I klasyczna nuta "Stand By Me" szanownego pana Bena E. Kinga. Polecam oczywiście i do zobaczenia.

11 listopada, 2008

ID4

Wiem, jestem obrzydliwą osobą. Z zapartym tchem cała populacja czeka na kolejny wpis, a ja, prostując środkowy palec, mówię, że mi się nie chcę ;)
Enyłej, dziś mamy Independence Day. Czas smutku i zadumy, rozważania ile istnień bohatersko oddało swoje życie, byśmy mieli tą niepodległość, jak w przypadku wszystkich innych polskich świąt. Oczywiście, broń boże, nie wolno nam się zabawiać z tej okazji, w amerykańskim stylu, z fajerwerkami i z innym barwnym, głośnym szajsem, bo to nie wypada. Można tu zadać pytanie, jeśli w takim dniu jak ten nie wypada świętować, w dniu w którym się świętuje to, że jesteśmy suwerenni, wolni i tak dalej, a posiadanie wolność to ponoć największy przywilej jaki ludzkość może posiadać, to w jakim wypada?
No, ale cóż, taka jest najwyraźniej polska mentalność. W końcu jesteśmy krajem, którym rządzą zawistne, sfrustrowane bandy staruchów, które nie znoszą faktu, że już bliżej im do trumny zafundowanej przez wnuki niż do matczynej kołyski. Nie żebym namawiał do aktów anarchii, ale chyba każdy się zgodzi, że najfajniej by było, gdybyśmy wysłali wszystkich polaków, którzy walczyli z komunizmem, jak i samych komunistów (o ile jeszcze tacy w Polsce zostali), wszystkich wspierających Solidarność, jak i ich przeciwników, w czasach, gdy Wałęsa skakał przez płot, a lata później sprzedawał ideały sierpnia '80 próbując wydostać kraj z dołka finansowego, na zasłużoną emeryturę, po czym, sposobem Niemców, wysłali ich w podróż dookoła świata, albo przynajmniej na dłuższą wycieczkę do sąsiadów obok, żeby móc w tym czasie wprowadzić trochę kolorów do tego cholernie szaroburego kraju, w którym przyszło nam żyć.
Muzyka na dziś, częściowo związana z tym co 11 listopada ma reprezentować; klasyk autorstwa Neila Young'a - "Rockin' In The Free World" w prysznicowych nutach, a w zbychowych nowościach - może nie pierwszej świeżości, ale IMHO tytułem znakomicie pasującym do dnia dzisiejszego - "The National Anthem" Radiohead'ów.
P.S Aha i to: http://www.youtube.com/watch?v=oRGUqd_M6Mg :)

06 listopada, 2008

Martwica mózgu c.d.

No tak, cóż, nie popisałem się ostatnim wpisem. Moją kreatywność niezwykle ciężko pobudzić do życia ostatnimi czasy. Szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że niechcęmisizm zapanował w mojej głowie, ale tym już się chwalę poniżej.
Enyłej, tekst, na który patrzycie jest tylko dodatkiem do poprzedniego posta. Zbigniewa zagoniłem do roboty, bo się obija ostatnio co niemiara. Efektem tych starań jest dodanie na wrzutę nowej muzyczki przez Zbycha, dziś jest to "Noise" zespołu Archive.
Natomiast moja skromna osoba wrzuca The Kingsmen - "Louie Louie". Jeden z większych hitów początku lat '60.
No to do następnego, miejmy nadzieje, że na kolejny update nie trzeba będzie znowóż tygodnia czekać ;)

Martwica mózgu.

Rodzina mnie nienawidzi. To już oficjalne. Mam zły humor, nic mi się nie chce, każda, nawet najmilsza osoba, która ze mną pomówi automatycznie mnie wkurwia, a oni jeszcze śmią do mnie wchodzić do pokoju i pytać się mnie o moje samopoczucie.
Nie mam pojęcia, dlaczego wpadłem w tą strefę mroku, zwaną również niechęcią do życia. Może jesienna depresja? Czyżby to było aż tak proste? Może połączenie stresów związanych z uczelnią, pracą i faktem, że nie mam planów na przyszłość? A może to przez te wszystkie małe, wkurwiające zachowania ludzkie, na które normalnie nie zwracam uwagi, jak na przykład pouczanie mnie przez starszych jak mam sobie życie ułożyć lub klient, który płaci stówą za wyborczą i ma do mnie pretensje, że nie mam jak wydać?
A chuja tam. Nie mam co nad tym myśleć, bo i tak nie dojdę do źródła problemu.
Jest to wyjątkowy wpis, ponieważ Zbigniew niczego nie poleca. Ja również nie daję nic nowego pod pluskanie się pod prysznicem. Muzyka obecnie u mnie kuleje, tak jak chęci na stworzenie nowego posta. Katuję za to soundtrack z "The Thing" autora mistrza Ennio Morricone, całość do znalezienia na wrzucie w soundtrackach. Szczególnie "Contamination" i "Bestiality" jest bardzo przeze mnie polecane.