30 lipca, 2009

Nie jesteśmy już w Kansas.

A teraz czas na pogodną pieśń niepatriotyczną.

Ekhm...*odchrząkniecie*...*pozbycie się flegmy*

"Gdzieś tam, gdzieś tam za tęczą,
Gdzie tylko leprechaun wie,
Jest kraj, gdzie ludzi dręczą,
Polską nazywa się."

Dziękuję, dziękuję.

Czysty geniusz poetycki ze mnie, ot co.

29 lipca, 2009

Środa. Znowu.

Dzień zaczął się jak zwykle. Kolejny senny poranek zapowiadający bezcelowe siedzenie w pracy. Takich dni w życiu jest mnóstwo, niestety. Można wręcz powiedzieć, że właśnie z nich składają się mijające nam lata.

Hasło "carpe diem" brzmi ładnie, ale z przykrością stwierdzam, że za cholerę nie da się go zastosować do codzienności.
Horacy ewidentnie nie miał problemu "jak mam chwytać taki dzień jak środę?", gdyby miał to pewnie jakąś adnotację do swojej poezji by zrobił. Sam jestem najwyraźniej za głupi, żeby znaleźć satysfakcjonującą odpowiedź. Może wam się uda.

Z mniej filozoficznych spraw:

Nowy Harry Potter kopię rzyć. Naprawdę. ZNACZNIE lepszy od Terminatora, Star Treka i Transformersów 2. Efekty, fabuła, aktorstwo, muzyka, wszystko stoi na znakomitym poziomie. Obok "Więźnia Azkabanu" to imho najlepszy film z "Potterem" w tytule.

Choć należy pamiętać, że książek z tej serii póki co nie dotykam, więc moje doświadczenia z czterookim satanistą ogranicza się do ekranizacji.

Kontynuując, "Anioły i Demony". Gdyby nie fakt, że towarzyszył mi przez cały seans alkohol, to byłbym ostro zdenerwowany, że ponad dwie godziny poświęciłem na ten bełkot. A tak to miałem niezły ubaw z całej masy nonsensów, kretynizmów i użytych deus ex machina jakie pojawiały się w czasie oglądania. Chyba tylko muzyka Zimmera jest tu znośna. I może scenografia.

"Next" z Cagem. Oto mamy kolejny żałosny film s-f, gdzie pan Nicolas ma gówno zamiast włosów. Strata czasu ekipy filmowej, strata czasu dla widza i marnotrawstwo rewelacyjnego opowiadania Philipa K. Dicka "Złotoskóry", które za chuja nie jest podobne do tego szajsu, który reklamowany jest jako jego adaptacja.

Ponadto, "Krainy Podmroku" ukończone. Naprawdę czuć, że autorzy tego zbioru opowiadań to zapaleni gracze DnD. Czytając aż się widzi rzucanie kośćmi.
Pierwsze opowiadanie - o młodości Drizzta i jego ojcu - takie sobie, drugie, od pana Greenwooda, usypia po stronie, trzecie - o młodości niejakiej Liriel (też chyba jest ważną postacią w świecie Forgotten Realms) średnie, czwarte - typowy dungeon crawler - całkiem ok, i na koniec dość przyjemna i zabawna historyjka o niejakim Volo i jego wyprawie do Podmroku.

Ogólnie, ujdzie. Chyba, że na słowo "drow" albo "Drizzt" ma się odruch wymiotny.

24 lipca, 2009

Dżentelmen nie pije przed południem.

Się trochę zmieszany teraz czuję, jakbym płynął przez błękitne obłoki, w nieco sennym stanie. Jak młody szympans pod wpływem heroiny. Ciężko rzec czy przez przepracowanie, czy też przez to, że od godziny 14:00 zacząłem pić szampana z resztą współpracowników i będziemy kontynuować tą czynność do końca pracy ;)

Jeszcze nie wylądowałem i mam nadzieję, że wszystko, co widzę to nie jest wytwór mej wyobraźni. Rzeczywistość jest niczym ciepła zupa w chwili obecnej.

23 lipca, 2009

Słodki umysł.

W końcu znalazłem pokrewną duszę! Potwierdzenie, że nie jestem sam na tym świecie, że mój przypadek nie jest odosobniony! Oto człowiek bez mózgu:


Wikipedia mówi, że to czarne w środku to płyn rdzeniowo-mózgowy, a mózg to te resztki na obżerzach. Jednak znane są przypadki, gdy Wikipedię ktoś niekompetentnie zredaguje, tak jest właśnie w tej sytuacji.

Ponieważ dzielę przypadłość z tym panem mogę wyjaśnić, że to czarne wypełnienie to nic innego jak czekolada. Niestety, minusem posiadania tak wyjątkowej zawartości umysłu jest to, że w gorąc, taki jak dziś, czekolada się roztapia i wypływa z uszu, z nosa, jak i również zdarza się tą słodkością wymiotować.

Znalazłem dzięki temu dodatkowy zarobek, często występując na weselach i przyjęciach dziecięcych. Cena do negocjacji, choć przyznam, że tanio nie jest. Za to mogę zapewnić, iż lepiej się będziecie bawić przy mnie niż przy jakimś klaunie.

Dzwońcie!

20 lipca, 2009

Prawdziwa twarz społeczeństwa.

Właśnie się dowiedziałem, że w okolicach wieku XVI Holendrzy przepadali za publicznymi autopsjami, tudzież jak kto woli, "lekcjami anatomii". Być może znany jest wam obraz Rembrandta, z doktorem Tulpem w tytule, traktujący o tym zjawisku. Otóż podobno nie jest on całkowicie zgodny z prawdą historyczną. Na owe pokazy rozbebeszania ludzkich zwłok przychodziły tłumy, prawdopodobnie z popkornem pod pachą i z butelczyną Coca Coli. Można sobie wyobrazić zachwyt i okrzyki radości, gdy gówno wylatywało z jelita, które właśnie dobry doktor przeciął.
Jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że główną rozrywką starożytnych rzymian było oglądanie jak dzikie zwierzęta rozszarpują żydów to nie dziwne, że teraz przemoc w grach, telewizji i internecie cieszy się ogromną popularnością.

Nadal jesteśmy tymi samymi, popieprzonymi podglądaczami bólu, cierpienia i śmierci. Niezależnie od medium, z jakiego korzystamy i niezależnie od tego jak bardzo próbujemy wmówić sobie, że jest inaczej.

Chowanie się do szuflady z napisem "cywilizowane społeczeństwo" i spychanie na margines świadomości faktu, że brutalność mamy we krwi nic nie zmieni.

Jest w tym ogromna dawka ironii, na dobrą sprawę.

17 lipca, 2009

Lista zakupów.

- Pasztet z gęsiej wątróbki

- Doprowadzony na skraj śmierci z powodu głodu chomik

- Woda po goleniu kupiona na bazarze

- Dyskografia Barry'ego White'a

- Rajstopy we wzorki

- Taśma klejąca

- Zapałki

- Kanister z benzyną. 5 litrów.

- Duża torba plastikowa

- Łopata

- Proszek do pieczenia

- Odświeżacz powietrza


Ok, wygląda na to, że mam wszystko co potrzebne, żeby weekend był w pełni udany. Czego wam i sobie życzę.


I się zabrałem za komiks "From Hell" autorstwa Alana Moore'a z obrazkami Eddiego Campbell'a. Film z Johnnym Deppem na podstawie tego zrobili. Jak na razie różnice między ekranizacją, a źródłem są ogromne. Głównie w formie przedstawienia akcji. Film opowiada typową detektywistyczną historię, gdzie inspektor policji londyńskiej szuka Kuby Rozpruwacza, nastomiast komiks pokazuje wszystko z perspektywy mordercy.


Nigdy wcześniej czegoś podobnego nie czytałem, prawdę mówiąc. Zapowiada się rewelacyjnie.


A, "Zapowiedź" z Nicolasem Cagem jest do dupy. Tak tylko mówię, jakby ktoś miał wątpliwości.

15 lipca, 2009

Daj mi tę noc.

Mamy popołudnie, a ja wciąż nie mogę się dobudzić. Mgiełka nadal zasłania mi oczy, moje ruchy są spowolnione i wciąż mam to dziwne, senne uczucie - jakby mój mózg tak naprawdę siedział w słoiku, w którym ktoś zapomniał zmienić wodę.

Cóż, może zapłacę Zbychowi, żeby mnie z liścia strzelił w policzek. Bez pieniędzy nawet mnie nie dotknie. Nie po tej jednej, wspólnej nocy kilka miesięcy temu, kiedy byliśmy na pracy sezonowej w górach w Teksasie.

Ja to miło wspominam, prawdę mówiąc.

14 lipca, 2009

Z linii frontu.

Zmęczenie i marność mnie ogarnęła. Jak w jakimś malarstwie barokowym. Za każdym razem, kiedy myślę, żeby coś zrobić to tracę wszelką energię. "Czemuż?" Można zapytać. Otóż dlatego, bo w ostatni weekend, zamiast lenić się i wypoczywać to zapierdzielałem przy nowych meblach, które do mnie przyjechały w sobotę.

W piątek musiałem ruszyć wszystkie skarby i wiedzę zgromadzoną w księgach różnych, które leżały przez wieki w moim pokoju, bezpieczne i dobrze ukryte przed chciwym okiem ludzkim, i przenieść ją do moich rodziców. Następnie zdemontować dużą szafę i parę mniejszych szafeczek, wynieść części do piwnicy, a na koniec posprzątać swój pokój.

Nie muszę chyba mówić, że to ostatnie zadanie było najbardziej wyczerpujące?

Potem przyszła sobota. Godzina 12 - pobudka, godzina 14 - meble przywiezione, godzina 23 - meble złożone i, po wielu negocjacjach na linii ja - rodzice, ustawione tak, żeby służyły przez kolejne lata.

Rozrywka w sam raz na weekend.

Czy może zatem w niedzielę odpocząłem sobie, tak jak to Bóg przykazał? Ależ skąd.

Niedziela to czas nerwowego zapełniania szafek i półek wcześniej wspomnianymi artefaktami. Pół dnia straciłem na tym zajęciu, a drugie pół na kłóceniu się z resztą domowników, co do wyglądu mojego pokoju.

Ja lubię pustą przestrzeń na ścianach, dzięki temu czuje, że moje legowisko jest bardziej przestronne i oferuje więcej wolności. Rodzice natomiast dostają świerzbu, gdy tylko widzą niezagospodarowaną przestrzeń.

Doszło nawet do tego, że pomimo wcześniejszych ustaleń i podpisania traktatu pokojowego, w poniedziałek dokonali zdradzieckiego ataku, gdy akurat byłem w pracy i przywłaszczyli sobie miejsce na ścianach, żeby umieścić tam kalendarz, wraz z jakimiś zbędnymi pamiątkowymi duperelami!

Po tej porażce aż odechciało mi się wszystkiego. Wliczając to robienie wpisów i wgrywanie empeczy. No, ale chyba już mi przechodzi ;)

Co do książkowych wojaży, "Mort" ukończony. Jakaż to pocieszna książka :) ale mi to się zawsze morda śmieje, gdy czytam o przygodach Śmierci ze Świata Dysku.

Ostatnia, na chwilę obecną, część Ligi Niezwykłych Dżentelmenów również pokonana. "Black Dossier", bo tak się nazywa "most" pomiędzy tomem drugim, a zbliżającą się trójką, jest niestety taka sobie. Alan Moore podjął dość nieoczekiwaną decyzję, żeby większą partię wydarzeń dziejących się na kartach "Ligi..." opisać, właśnie poprzez tytułowe "Czarne Akta" zamiast pokazać je w formie obrazków.
Fabuła zawarta w Aktach jest rewelacyjna (szczególnie wątek o nieśmiertelnym biseksualiście, który zmienia płcie - nazywającym się Orlando - jest znakomity), jednakże poza nim już nie jest tak pięknie. I to całkowicie niesatysfakcjonujące zakończenie. A w zasadzie jego brak. Ech :/

Teraz się zagłębić postanowiłem w szmelcowaty zbiór opowiadań ze świata "Forgotten Realms" - Krainy Podmroku. 1/3 za mną już, pierwsza rzecz, autorstwa niejakiego Marca Anthony'go o rodzinie i młodości czarnego elfa Drizzta (z tego co słyszałem to na sam dźwięk tego imienia fani Faerunu tracą kontrolę i zaczynają wsadzać sobie owoce w różne nieprzyzwoite miejsca) była całkiem ok.
Następne, pana Greenwooda jest fatalne. Ale w zasadzie takiego poziomu się po tym zbiorze spodziewałem. Zobaczymy jak dalej się będzie sytuacja rozwijać.

09 lipca, 2009

E-Love.

Dziś był/jest jeden z tych dni, w które za cholerę nie chce mi się nic napisać. Oczywiście, wiedząc, że wpisów dokonuje niemal codziennie, a Worda uruchamiam częściej niż gg, trudno się dziwić temu, że czasem taki nastrój mnie najdzie. Może to przez to, że wstałem lewą nogą o 6 rano, kto wie?

Prawdę mówiąc, w mojej głowie kłębią się myśli dość agresywne. Sytuacja ta spowodowana jest ilością kretynów, którzy odwiedzają portale randkowe, wierząc, że osobowość takiej ładnej dziewczyny ze zdjęcia dorównuje jej urodzie. Drobna rada, wy żałosne skurwysyny: każda kobieta, niezależnie jak piękna, która upada tak nisko, żeby umieszczać swoje foty na serwisach dla samotnych, musi mieć albo poważną wadę charakteru albo kutasa między nogami. Nie ma wyjątków.
Zastanówcie się nad tym chwilę. Jakim cudem babka o ciele modelki może mieć problemy ze znalezieniem partnera? Wszystko co musi zrobić to ubrać się, pomalować i wyjść w miasto. Tyle.

Możliwości są takie: jest psychiczna, ma siusiaka, bierze w żyłę albo komornik zajął jej mieszkanie. Powodzenia w takim związku, stary!

07 lipca, 2009

Koszmary człowieka współczesnego.

Miałem straszliwy koszmar ostatniej nocy. Przyśniło mi się, że Internety wyrwały się spod kontroli i nieujarzmione przynosiły zgubę światu.

Oczywistym jest, że po takiej wizji wypadłem z łóżka jak poparzony, pomimo tego, że był środek nocy. Otworzyłem oczy i zamiast myśleć o powrocie do snu, usiadłem przed monitor, ażeby sprawdzić, czy moje zwidy należą do kassandrycznych.

Wchodzę na google, ok, wszystko wydaje się w porządku, wchodzę na swój e-mail, gdzie zamiatam spam pornosowy, linki o gównianej pracy, jakiej się mogę podjąć i informacje o promocjach pod sieciowy dywan.
Następnie sprawdzam "wiadome" strony, zamykając przy okazji wszelkie pop-upy, które pytają mnie czy chce wygrać 1,000,000 zielonych i wielofunkcyjny mikser.

Sobie serfuję po necie jeszcze czas jakiś, upewniając się, że wszystko jest w normie, po czym wracam do wyra.
Właśnie tego typu koszmary potrafią zryć psychikę człowiekowi.

06 lipca, 2009

Ciężkie powieki.

Ciężki dzień w pracy. Głównie dlatego, bo z pociągu prosto do biura wpadłem. I jeszcze mnie przewiało, czego efektem jest lekkie przeziębienie. A może to przez dietę zimnobrowarową?
Ech, weekendy są za krótkie.

W końcu chuj strzelił Prodigy, bo nie otrzymałem wolnego w pracy na dzień dzisiejszy, a oni w środku nocy postanowili pobrzdąkać. Reszta była fajna, ale na samą myśl o tych 60000 ludziach, z którymi się tam przepychałem robię się zmęczony. I spocony. Nogi mnie bolą. Mam nadzieje, że to przez niewygodną pozycję w pociągu, a nie rak.

Dziś w planie: typowa praca urzędasa. Udawać, że się pracuje nad papierami. Porządkowanie biurka. Segregacja pism. Długie "posiedzenia" i częste wyjścia do bufetu. Żeby tylko przetrwać do 16.

Może później inspiracja ugryzie mnie w tyłek, teraz muszę się ocucić, co łatwe nie będzie. Podejrzewam, że czarna kawa, red bull, guarana, kokaina i całe wiadra pseudoefedryny razem wymiksowane chyba nie będą wstanie podnieść moich powiek wystarczająco, bym coś produktywnego zaczął robić.