26 kwietnia, 2010

Ucho wewnętrzne.

Jakiś czas temu spytano Davida Lyncha o jego stosunek do muzyki. Lynch z uśmiechem na ustach powiedział: "Czasem słuchasz sobie piosenek i nagle - whoa - różne rzeczy cię nachodzą". Potem przez długą minutę próbował chaotycznie wytłumaczyć, co miał na myśli.

20 kwietnia, 2010

Seminarium pirackie

Ahoj! Witam wszystkich licznie zgromadzonych na Seminarium pirackim! Wiem, co możecie sobie myśleć: „Ależ szanowny panie, bycie piratem to przestępstwo!”. W rzeczy samej, w świetle niedoskonałego prawa państwa, w którym żyjemy, jest to wykroczenie. Pamiętajcie jednak, że owoc zakazany smakuje najlepiej.

18 kwietnia, 2010

Reklama dźwignią handlu.





Właśnie wypełniam swój czas wolny grą wydaną przed czterema laty o nazwie "Rogue Trooper". Przechodząc kolejne poziomy na ogarniętej wojną planecie "Nu Earth", wybijając na rożne sposoby futurystycznych rusków i mając generalnie niezły ubaw, ciągle zastanawiałem się dlaczego ten tytuł nie był hitem.


12 kwietnia, 2010

Przyciągające się przeciwności.

Z niejasnych powodów, mojemu szefowi zebrało się dziś na rozmowy na temat miłości. Temat szeroki jak cholera, do którego zabierać się bez znieczulenia alkoholowego wręcz nie wypada, jednakże akurat w lodówce w pracy żaden trunek się nie chłodził. Radziliśmy sobie bez wspomagania. 

Początek dość klasyczny, poruszaliśmy pierdoły, którymi głębiej zajmują się telenowele z Ameryki Południowej, nic godnego zapamiętania. Pod koniec dyskusji padło dość ciekawe pytanie ze strony o 6 lat starszego przełożonego.

„Czy traktuję podarunki dla kobiet jako inwestycję?”

Mój szef próbował udowodnić mi, że tak naprawdę wszystko co się robi dla kobiet, każdy miły gest, czy zakup lub choćby złożenie życzeń, absolutnie wszystko jest inwestycją. Jak księgowy lub profesor ekonomii wyjaśnił mi, że niemożliwe jest obdarowanie wybranki czymś miłym ot tak po prostu. Zawsze jest gdzieś to drugie dno zwane „oczekiwaniami”. Dajemy coś od siebie i oczekujemy coś w zamian. Handel wymienny; barter; inwestycja, która ma się zwrócić. Jeśli się nie zwróci, na taką kobietę czasu tracić nie warto.

Wytłumaczyłem, że nigdy nie myślałem o tym w ten sposób, po czym dałem popis swej naiwności mówiąc, że jeśli uczucie jest prawdziwe, nie powinno się oczekiwać czegokolwiek w zamian. Wyśmiano mnie, nazwano łatwowiernym głupkiem, którego umysł zmąciły komedie romantyczne i zaproszono na piwo. Jestem ponoć zbyt młody, niedoświadczony oraz mam nazbyt idealistycznie wyobrażenie o miłości.

Mieszane uczucia co do katastrofy Tupolewa. Z jednej strony smutek z tragedii i pełna akceptacja wprowadzenia żałoby. Z drugiej, nieodparta chęć wyśmiania niektórych rzeczy, jak np. dziennikarskiego polowania na sensacje; nadęcia politycznego ("Osierociłeś nas Ojcze Narodu!"); bezsensu e-zniczy; przerabiania przez ludzi wszelkich gestów solidarności w festyn z lodami, balonikami i dziećmi wesoło kręcącymi się wokół nóg; pojawienia się roztropnych przedsiębiorców w okolicach Starego Miasta ze zniczami po 4,50 zł sztuka itp.

Czułem się również jak kutas, kiedy to w sobotę, po przebudzeniu, żartowałem sobie z całego zdarzenia. Na szczęście ta męcząca szopka, której jestem świadkiem zarówno w mediach, jak i w pracy oraz na ulicy zmieniła moje podejście do tematu.

Ponadto, usłyszałem cholernie mądrą rzecz. „Nigdy nie pal za sobą mostów. Kto wie, może za 10 lat będziesz potrzebować nerki”.

06 kwietnia, 2010

A trzeciego dnia...

Kolejne święta naznaczone grzechem obżarstwa. W przeciągu ostatnich 48 godzin zjadłem tyle ciasta, popijając trzema litrami Coca-Coli, że moje zęby powinny się zbuntować i doprowadzić do przewrotu. Człowiek z kolektywem zębnym zamiast mózgu. Ej, to nawet niezły tytuł dla kolejnej powieści Danielle Steel.

Najlepsze co mi się przytrafiło w te święta to maraton House’a na AXN, dzięki czemu czas spędzony z rodziną był nawet przyjemny. Szczególnie, gdy wstawałem od stołu w czasie reklam. 
Jeden z wieczorów spędziłem nad użalaniem się nad sobą, zastanawiając się nad sensem życia. Dzięki bogu porzuciłem te myśli i przysiadłem do Internetu. Kolejny spędziłem znacznie bardziej produktywnie. Kiedy już wszyscy spali i zostałem na placu boju jedynie z ojcem swym, staruszek uznał, że czas na odrobinę relaksu po dwóch dniach wielkiego żarcia. Otóż ojciec mój polał Johnniego Walkera - Black Label - po czym walnął się przed swoim laptopem i zostawił mnie w spokoju. Długo nie myśląc pochwyciłem kielicha z whisky, ewakuowałem się do swojego legowiska i puściłem ballady zespołu Nicka Cave’a & the Bad Seeds. 
Ciemne pomieszczenie, sam na sam z własnymi myślami, mocny alkohol oraz piosenki o nieszczęśliwej miłości i śmierci. To było moje najbardziej religijne doznanie od lat.

Piękna sprawa. Każdy powinien coś takiego przeżyć choć raz w swoim życiu.

Co do grania, ostatnio zauważyłem, że myśl naszych pobratymców ze wschodu absolutnie rozpieprza naszych rodzimych twórców w drobny mak. Wpierw Tetris, potem piraci na stadionie dziesięciolecia, następnie Samorost 1 i 2, S.t.a.l.k.e.ry (tak, chciało mi się kropki wstawiać), a teraz Machinarium i Metro 2033.

Możecie mówić, że jestem frajerem, ale musiałem kupić polskie wydanie Machinarium (w stalowym pudełku, z grą, soundtrackiem i plakatem), pomimo tego, że już wcześniej wydałem pieniądze na digital download. Nie mogłem się powstrzymać. Od czasów The Longest Journey nie było tak zacnej i pięknej przygodówki.

Każdemu kto chce dobrego, atmosferycznego shootera szczerze poleciłbym Metro 2033. Szczególnie ludziom, których odpycha złożoność i otwarty świat  S.t.a.l.k.e.rów. To w zasadzie taki ruski odpowiednik Half-Life. Za wyjątkiem fabuły, która nawiasem mówiąc jest pierwszorzędna. Aż zapragnąłem przeczytać książkę, na której podstawie powstała gra. Oprawa zachwyca, Moskwa w czasie zimy nuklearnej fascynuje, a muzyczka i odgłosy podkreślają mroczno-desperacki ton. Gejmplej mógłby być lepszy, bo przeciwnicy głupi, a bronie słabe są, przez co ubicie zwykłego bandyty to ciężka harówka. Generalnie, warte polecenia, szczególnie gdy gra wejdzie do niskiej strefy cenowej.

Trochę to dołujące, że po Painkillerze i Wieśku w zasadzie nic się na polskiej scenie nie zmieniło, kiedy w tym samym czasie na wschodzie przemysł rozkwita. Kolejny Wiesław w drodze, cacy. A co z resztą? Fatalne NecroVision, kiepski Infernal, a nawet spieprzona pecetowa konwersja Gears of War. Ech.

Poza tym, nowe pozdrowienie religijne, którym możecie kogoś zachwycić: „Wesołego przybijania Jezusa”. W czasie wyjątkowym, jak na przykład w tym roku, kiedy Wielki Piątek wypadł 2 kwietnia, możecie też zabłysnąć w towarzystwie życząc „Przyjemnej śmierci Papieża”.
Męska część Waszej rodziny z pewnością rozrechocze się, szczególnie jeśli po wspomnieniu o Jezusie, dodacie że był Żydem.

Zatem, kolejne paręnaście dni, które wybijają z rytmu, rozleniwiają i tak naprawdę nie służą nikomu. Chyba, że jest się zapalonym graczem. Albo studentem. Albo jednym i drugim.