02 marca, 2009

Break a peg-leg.

Nienawidzę pracy. I nie mam tu tylko na myśli swojej, gdzie jestem otoczony przez białe kołnierzyki i niebieskie mundury, tylko w sensie ogólnym. Jak łatwo się domyślić, dziś wróciłem do swojego biurka po dwóch tygodniach przerwy.
Kiedy doczłapałem się do krzesła i pochwaliłem się mymi przygodami po dalekich morzach, pokazując zdobycz z owych wypraw- sztuczną nogę, znak, że w końcu stałem się mężczyzną i że mogę bez kompleksów wrzeszczeć "Harrrr! Shiver me timbers!" kiedy w trakcie abordażu statku nieprzyjaciela lecę na linie wprost na jego pokład, dowiedziałem się, że mój wielce sprytny kierownik wziął urlop, a mnie zostawił dziesiątki spraw pilnych, do załatwienia "na wczoraj".
Aż chciałem uciąć ręce, a następnie zgwałcić w oczodół tego żałosnego szczura lądowego. No, ale przynajmniej miałem dobre wiatry podczas powrotu do domu, dzięki iście marynarskiej potrawie skonsumowanej dnia poprzedniego - fasolce po bretońsku. Co również dawało mi inne ciekawe sposobności na spędzanie czasu w pracy, jak na przykład spuszczenie powietrza w czasie zalewania kawy gorącą wodą, mając świadomość, że za sekundę współpracowniczka podejdzie, aby zupkę sobie zalać, a potem szybkie spieprzenie z wrzątkiem w kubku.
Po takich wydarzeniach, jak zawsze, mam ochotę na zmianę pracodawcy.
W Zbychowym kąciku muzyki niestarej mamy:
Fucked Up - Days of Last
Natomiast w moim zakątku nuty nieświeżej znajdziemy:
The Drifters - There Goes My Baby

Brak komentarzy: