13 marca, 2009

W garncu.

Cholerny marzec, który nie może się zdecydować czy chce być marną kopią stycznia czy wstępem do maja. Po wczorajszym iście zimowym dniu, w którym to moje starania, żeby być pozytywnym i pełnym nadziei zostały bezpardonowo zgniecione przez tą całą negatywną energię bijącą z nieba, dziś mieliśmy odrobinę promieni słonecznych, nadających barwę temu szaremu miastu.

Ten fakt spowodował, że posępność niemalże kompletnie opuściła mój wzrok, przez co na świat patrzyłem trochę mniej ponuro.

Ale tylko trochę. Jak wiadomo, słowa "trochę mniej ponuro" a "pozytywnie" dzieli otchłań o nieopisywalnie przerażającej wielkości. Zatem teraz, na spokojnie, gdy za oknem ciemna noc, mogę ocenić moją drobną poprawę samopoczucia. Pierwsze skojarzenie. Kupa gówna, imitująca tort czekoladowy. To moje samopoczucie w sensie ogólnym. Dzisiejsze światło natomiast to zlizywanie polewy czekoladowej z owej podróbki ciasta.

To podsumowanie natomiast jest nie tylko uświadomieniem sobie tej sytuacji, ale również dochodzeniem do wniosku, że ktoś mi zajebał wisienkę z mojego gównianego tortu.

Gdzieś tam, skurwiel, który mi ową wisienkę zabrał, bawi się w najlepsze. Żeby ci w gardle stanęła, sukinsynu.

Brak komentarzy: