11 marca, 2009

Najwięszy dylemat biurowy.

A więc sobie siedzę w pracy i opierdalam się, korzystając z tego, że kierownik wcześniej się urwał. Niczym prawdziwy urzędas mam założoną nogę na nogę, kawkę w kubku i absolutną niechęć do robienia czegokolwiek. Taka sytuacja zachęca do przemyśleń. A ponieważ jestem ze swoim biurkiem, to niestety, myślę o robocie. Konkretnie, koła zębate w mojej głowie obracają się wokół problemów z nią.

Czy największą bolączką jest nadmiar bądź niedobór zajęć? Nie.
Kłopoty z pensją? Jest niewielka, fakt, ale przynajmniej wpływa na konto o czasie.
Szef-tyran? Upierdliwy jest, ale tyran to za mocne słowo.
Może współpracownicy? Raczej nie.

Co jest największym dylematem biurowym zatem?

Brudne naczynia.

Widzicie, (przerwa na łyczek kawy) doświadczony pracownik biurowy jest leniwy. Taka jego natura. Owa leniwość powoduje to, iż po zrobieniu sobie czegoś do jedzenia lub picia, biały kołnierzyk z większą chęcią wywali brudne naczynie do kosza, niż pójdzie je umyć. Ewentualnie, zamiast przemyć wodą chociażby, to w tym samym kubku po kawie, dajmy na to, zrobi sobie herbatę. W pewnym sensie może to być inplus, bo urzędnicy poszerzają w ten sposób swoje horyzonty doznaniowe.

Na przykład moja skromna osoba ma w swym kielichu pozostałości po herbacie o smaku pomarańczowym, po mięcie z guaraną, po kawie z mlekiem oraz po kakao.

Ostatecznie, naczynia zaczyna pokrywać nieprzyjemny osad i trzeba się ich pozbyć. Efektem tego jest zmniejszająca się liczba kubków, talerzy i sztućców, co bezpośrednio wpływa na funkcjonalność i skuteczność wykonywania obowiązków całego biura.

Co się robi, aby wyjść naprzeciw temu problemowi? Istnieją dwie szkoły.

Jedna z nich mówi o tym, że wpierw pracownicy skarżą się na warunki panujące w pracy, porównując firmę do któregoś z krajów trzeciego świata, a następnie szef wyznacza osobę, która ma się sprawą zająć.
Pierwszą rzeczą, jaką urzędnik wybrany czyni to obmyślanie strategii działania, którą skrzętnie notuje na kartce, przepisuje do Worda™, drukuje i zanosi kierownikowi do konsultacji.
Czeka dzień lub dwa aż wyższy stopniem kołnierzyk zapozna się z przygotowanym pismem i wyda opinię, po czym zostawi mu zrecenzowaną strategię na biurku. Po naniesieniu odpowiednich poprawek, urzędnik zaczyna wdrażać plan w życie.
Najczęściej oznacza to, że, za pozwoleniem przełożonego, opuszcza miejsce pracy i udaje się do Ikei, gdzie kupuje zapas naczyń dla całego biura na następne pół roku.
Za pieniądze podatników, jak się uda.

Rzadziej dochodzi do zmiany nastawienia, na szkołę numer dwa.

Owa druga szkoła natomiast, stawia na edukację pracowników. Na wstępie mówi się wtedy, że każdy przynosi własne rzeczy z domu. Nie masz swoich naczyń? Trudno, nie ma herbatki.

Która jest lepsza? Rzec bardzo ciężko. Ale, jak zwykle, efekt końcowy jest najważniejszy.
Edit: z przyczyn oczywistych w pracy nie aktualizowałem wrzuty, więc Zbigniew dopiero teraz się chwali tym co wybrał, czyli Cut Copy - "Unforgettable Season", a ja komunikuję, że znów Perry Como się dostał do prysznicowych hiciorów, tym razem z piosenką "Papa Loves Mambo".

Brak komentarzy: