06 marca, 2009

Dzień kobiet.

W pracy zrobili "Dzień kobiet".
Występ orkiestry był, przemówienia ważnych oficjeli, a nawet ksiądz ze swoim drżącym głosem i nawiązaniami biblijnymi. O tak, ważna impreza. Jaka była moja rola w tym przedsięwzięciu? Przez godzinę stałem na zewnątrz sali, w której odbywała się balanga, trzymając kosz ze słodyczami i namawiając grube babska do konsumpcji.
Jakby potrzebowały zachęty.
Sobie podpierałem ścianę, słuchałem instrumentów klasycznych, nawet coś z repertuary Grechuty śpiewali, no i 100 lat, jakby to czyjeś urodziny były. Oczywiście, z początku, drogie panie bardzo skromnie brały słodkości przeze mnie oferowane, czasem któraś "wężem" mnie nazwała i "kusicielem", co akurat było całkiem fajne. Mogłem sobie wyobrażać, że się nażre taka cukierków i potem jej facet wywali ją z domu za posiadanie zbyt obszernego tyłka.
Skromność się skończyła podczas opuszczania koncertu. Czułem się wówczas jakbym grał w filmie "Rój" i jego sequelach. Albo jak na cholernej tundrze przed lat tysiącami. Spocone stado mamutów oblegało mnie ze wszystkich stron, rzucając swoimi monstrualnymi trąbami w stronę trzymanego przeze mnie koszyka wiklinowego. 5 minut później nie miałem już słodyczy.
"Dzień kobiet" też mi coś. Po prostu zwykłe tuczenie na ubój. Tylko, że niestety, szczęśliwego zakończenia, z paczkowanymi kawałkami mięsa w supermarkecie z tego nie będzie.
:(
Od poniedziałku internet normalnie będzie przepływać przez mój stacjonarny komputer, a nie przez laptopa. Prawdopodobnie. Wtedy chyba wrzuta przestanie mi robić problemy.
Chwila muzyki:
Zbyszek zaproponował Surfjan Stevensa kawałek o jednym z najlepszych tytułów ever - "They Are Night Zombies!! They Are Neighbors!! They Have Come Back from the Dead!! Ahhhh!".
Ja natomiast, z tęsknoty do dni cieplejszych, polecam The Lovin' Spoonful "Summer In The City". Tak, Cocker to jakiś czas temu przerobił i non-stop we wszelkich radiostacjach to nadawali. Jebać Cockera poza tym. Ta wersja jest lepsza.

Brak komentarzy: