Grałem sobie ostatnimi czasy w Hopkins FBI. Może ktoś pamięta tą antyczna przygodówkę, która na zachodzie była przyrównywana ze zwykłym pierdnięciem, a u nas, ze względu na polonizację z Gajosem, Fronczewskim i Pazurą Errr. stała się wielkim wydarzeniem?
Za złotówkę kupiłem na Allegro, bo miałem przyjemne wspomnienia z dzieciństwa, które dotyczyły Hopkinsa. W końcu, była to jedna z pierwszych, o ile nie pierwsza gra, która przemówiła do mnie w języku ojczystym. Okazało się, że przepłaciłem. Ta gra oferuje jakość przyrównywaną do wartości sterty zużytych tamponów. Z początku, głównie ze względu na żałosnej jakości dialogi, miałem ubaw, przez ciągłe skojarzenia z Borewiczem, ale im dalej w las...
Fabuła zaczyna się dość intrygująco, żeby nie powiedzieć, odważnie. Oto niejaki Bernie Berckson, terrorysta odpowiedzialny za detonacje ładunku nuklearnego gdzieś w USA, przez co zabił 50,000 ludzi, zostaje pojmany i skazany na krzesło elektryczne. Jednakże, gdy już sadzają i przywiązują go do narzędzia śmierci nagle gaśnie światło, po czym okazuje się, że Bernie uciekł. Hopkins, który należał do zespołu, który schwytał Bernie'go jest w tym czasie zajęty rozpracowywaniem sytuacji napadu na bank. Niezłe, co?
Potem kretynizmy się zaczynają. Jak Hopkins radzi sobie z rabusiami, którzy trzymają w Banku zakładników? Daje im dokładnie to, czego chcą. Helikopter, pilota i siebie, w zamian za życie zakładników. Ma fart, że na dachu tylko mu wpierdol spuścili do nieprzytomności i odlecieli. Później, gdy znajduje się panią pilot to okazuje się, że została zmaltretowana, storturowana, pocięta i generalnie nie żyje. Taaa, oto nasz bystrzak w akcji. I okazuje się, że jest bomba w Banku, zostawiona przez terrorystów. Bomba, która ma obok światełek "aktywna", "dezaktywowana" również "eksplozja".
Jest to jeden z pierwszych ataków na poczytalność gracza. Kolejne to np. fakt, że jak nie weźmiesz zawczasu śrubokrętu z mieszkania Hopkinsa w celu rozbrojenia bomby to możesz spokojnie bombę zostawić (NIKT się nią nie zainteresuje. Ani gliniarz patrolujący bank, ani pielęgniarka ani nawet reporterka), spokojnie pojechać do domu, wziąć śrubokręt i wrócić.
Nazwa "Hopkins FBI" jest dość myląca, bo cała nasza przygoda z jakimkolwiek śledztwem kończy się na znalezieniu sznurowadła na pustej parceli, oddania go do laboratorium, a następnie pojechania do lasu, gdzie właściciel owej sznurówki może być. Oczywiście, las to niebezpieczne miejsce, więc Hopkins musi po drodze zabrać granat ze swojego biurka i pistolet z mieszkania. Potem jedzie w las, gdzie zabija każdego kto wejdzie mu w drogę, bez zadawania pytań.
Nazwa "Hopkins FBI" jest dość myląca, bo cała nasza przygoda z jakimkolwiek śledztwem kończy się na znalezieniu sznurowadła na pustej parceli, oddania go do laboratorium, a następnie pojechania do lasu, gdzie właściciel owej sznurówki może być. Oczywiście, las to niebezpieczne miejsce, więc Hopkins musi po drodze zabrać granat ze swojego biurka i pistolet z mieszkania. Potem jedzie w las, gdzie zabija każdego kto wejdzie mu w drogę, bez zadawania pytań.
Czy to nawet byli ci od napadu na bank? Chyba w tym miejscu już wszyscy tracą rachubę. Gdy już przejdzie przez tą wielką i zawiłą ścieżkę pełną drzew natrafia na chatkę, skąd ktoś do niego strzela.
Reakcja Hopkinsa? Wrzucić granat do środka. Ok. Granat robi bum, a ocalały bandzior wyczłapuje się z resztek kryjówki. I potem następuje coś co można przyrównać do otrzymania nagłego ciosu patelnią w tył głowy. Bandyta z a b i j a Hopkinsa. Tak po prostu. I Hopkins idzie do nieba. Wcale nie zmyślam.
A nawet powtórzę. Główny bohater ginie i idzie do nieba. Postanawia stamtąd uciec. Co w tym celu robi? Idzie do unisexowej łaźni (szansa, żeby deweloperzy narysowali trochę cycków) i okrada biedną, myjącą się pannę z jej ubrań, po drodze kradnie perukę i przebiera się w drag queen. Następnie uwodzi anielskiego stróża, pilnującego pomieszczenia z teleporterem na Ziemię. Tak, to jest dokładnie to co bym chciał robić, jak się już znajdę w Ogrodzie Wszechmogącego.
A nawet powtórzę. Główny bohater ginie i idzie do nieba. Postanawia stamtąd uciec. Co w tym celu robi? Idzie do unisexowej łaźni (szansa, żeby deweloperzy narysowali trochę cycków) i okrada biedną, myjącą się pannę z jej ubrań, po drodze kradnie perukę i przebiera się w drag queen. Następnie uwodzi anielskiego stróża, pilnującego pomieszczenia z teleporterem na Ziemię. Tak, to jest dokładnie to co bym chciał robić, jak się już znajdę w Ogrodzie Wszechmogącego.
No, wracamy do świata żywych. Pierwsze słowa Hopkinsa? Monotonnym, znudzonym głosem Gajosa oznajmia, że za kwadrans ma randkę ze swoją dziewczyną. Jakby numer ze zmartwychwstaniem odwalał już wielokrotnie.
Gra przechodzi kolejną metamorfozę i zmienia się w komentarz na dzisiejsze społeczeństwo. Okazuje się, że Bernie (pamiętacie go jeszcze?) chce się na nas zemścić. Porywa naszą narzeczoną i każe nam szukać ciał zamordowanych kobiet. Znajdujemy je w takich miejscach jak basen, kino, muzeum czy strzelnica. Ewidentnie twórcy w ten sprytny sposób dają nam do zrozumienia, że ludzie mają gdzieś to co dzieje się wokół nich i nie zwracają uwagi na coś takiego jak gnijące zwłoki, a apatia rządzi światem.
Później nasz agent FBI zaczyna działania antyglobalistyczne i wpierw ogrywa biednych turystów na tropikalnej wyspie z pieniędzy, a następnie infiltruje jedyną fabrykę na wyspie, robiąc mocne zamieszanie i psując kosztowne sprzęty, czym nie wątpliwie chce wyrazić swój bunt przeciwko korporacjom, które zakładają owe fabryki na zadupiach, wykorzystując lokalną ludność jako tanią siłę roboczą. W między czasie okazuje się, że Bernie Berckson zrobił maszynę do klonowania, dzięki czemu uzyskuje nieśmiertelność i uważa się za Boga. Serio.
Znajdujemy jego supertajną bazę podwodną, niczym w typowym filmie z Bondem. Robimy swojego własnego klona, który natychmiast ginie i idze do nieba (!). Ponadto, na samym końcu mamy jeszcze dalekiego kuzyna Wolfensteina, wiecie takiego brzydkiego, grubego, niedorozwiniętego pokurcza, z którym wstyd pokazać się na ulicy.
Gra przechodzi kolejną metamorfozę i zmienia się w komentarz na dzisiejsze społeczeństwo. Okazuje się, że Bernie (pamiętacie go jeszcze?) chce się na nas zemścić. Porywa naszą narzeczoną i każe nam szukać ciał zamordowanych kobiet. Znajdujemy je w takich miejscach jak basen, kino, muzeum czy strzelnica. Ewidentnie twórcy w ten sprytny sposób dają nam do zrozumienia, że ludzie mają gdzieś to co dzieje się wokół nich i nie zwracają uwagi na coś takiego jak gnijące zwłoki, a apatia rządzi światem.
Później nasz agent FBI zaczyna działania antyglobalistyczne i wpierw ogrywa biednych turystów na tropikalnej wyspie z pieniędzy, a następnie infiltruje jedyną fabrykę na wyspie, robiąc mocne zamieszanie i psując kosztowne sprzęty, czym nie wątpliwie chce wyrazić swój bunt przeciwko korporacjom, które zakładają owe fabryki na zadupiach, wykorzystując lokalną ludność jako tanią siłę roboczą. W między czasie okazuje się, że Bernie Berckson zrobił maszynę do klonowania, dzięki czemu uzyskuje nieśmiertelność i uważa się za Boga. Serio.
Znajdujemy jego supertajną bazę podwodną, niczym w typowym filmie z Bondem. Robimy swojego własnego klona, który natychmiast ginie i idze do nieba (!). Ponadto, na samym końcu mamy jeszcze dalekiego kuzyna Wolfensteina, wiecie takiego brzydkiego, grubego, niedorozwiniętego pokurcza, z którym wstyd pokazać się na ulicy.
A wszystko ze znakomita "grą" aktorską pana Gajosa, który wypowiada się ze spokojem, niezależnie od sytuacji, ignorując interpunkcję, po czym mamy kwiatki w stylu "Tozawierazwłokiobożetosamanta".
Jeśli komukolwiek podoba się ta gra, to chyba ma wyprostowane zwoje mózgowe. Jest to dziecinna, słabo wykonana sraczka, która w pełni zasługuje na pogardę i zapomnienie za strony ludzkości.
Batmany komiksowe. Powiem tak, "Killing Joke" trochę zawodzi fabularnie, ale i tak to ścisła czołówka jeśli chodzi o obrazkowe historie o człowieku-nietoperzu. Koncentruje się na postaci Jokera, poznajemy jego perspektywę pojedynku z Batmanem, jego historię, szaleństwo etc. Chyba na tym głównie Ledger się wzorował, gdy się do roli w Dark Knight przygotowywał.
"Arkham Asylum". Panie i Panowie, ten komiks rozpieprza swoją stroną wizualną. Lepiej stworzonego świata na obrazkach nie widziałem. Mroczne, intrygujące, czasem obrzydliwe i straszne. McKean zrobił prawdziwe dzieło sztuki. Szkoda, że fabuła mu nie dorównuje poziomem.
Obydwa tytuły godne polecenia, szczególnie jeśli preferuje się bardziej poważny ton z Batman Begins i The Dark Knight.
A w muzyce, Zbigniew wygrzebał idealną piosenkę do mej ocznej sytuacji:
Wintersleep - Laser Beams
W prysznicowych dźwiękach natomiast, zainspirowany paroma ostatnimi recenzjami mojego ulubieńca w internetach - Yahtzee'go - daję klasykę czarnego rapu.
Black Sheep - The Choice is Yours
Jeśli komukolwiek podoba się ta gra, to chyba ma wyprostowane zwoje mózgowe. Jest to dziecinna, słabo wykonana sraczka, która w pełni zasługuje na pogardę i zapomnienie za strony ludzkości.
Batmany komiksowe. Powiem tak, "Killing Joke" trochę zawodzi fabularnie, ale i tak to ścisła czołówka jeśli chodzi o obrazkowe historie o człowieku-nietoperzu. Koncentruje się na postaci Jokera, poznajemy jego perspektywę pojedynku z Batmanem, jego historię, szaleństwo etc. Chyba na tym głównie Ledger się wzorował, gdy się do roli w Dark Knight przygotowywał.
"Arkham Asylum". Panie i Panowie, ten komiks rozpieprza swoją stroną wizualną. Lepiej stworzonego świata na obrazkach nie widziałem. Mroczne, intrygujące, czasem obrzydliwe i straszne. McKean zrobił prawdziwe dzieło sztuki. Szkoda, że fabuła mu nie dorównuje poziomem.
Obydwa tytuły godne polecenia, szczególnie jeśli preferuje się bardziej poważny ton z Batman Begins i The Dark Knight.
A w muzyce, Zbigniew wygrzebał idealną piosenkę do mej ocznej sytuacji:
Wintersleep - Laser Beams
W prysznicowych dźwiękach natomiast, zainspirowany paroma ostatnimi recenzjami mojego ulubieńca w internetach - Yahtzee'go - daję klasykę czarnego rapu.
Black Sheep - The Choice is Yours
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz