01 września, 2008

Eskapizm.

I nastała radość wielka, bo oto, po wielu dniach posuchy, update wreszczie nastał.
Za każdym razem kiedy miałem zamiar coś napisać na blogu to znajdywałem ciekawsze zajęcie, jak na przykład oglądanie filmów nowych i tych zalegających, podziwianie scen przerywnikowych z serii Legacy of Kain i ronienie łez na myśl, że już nigdy więcej nie będzie kolejnego tytułu rozgrywającego się w Nosgoth, albo granie w stare gierki. Remont na mokotowie zakończony, no i teraz, korzystając z wydłużonych, studenckich wakacji, obijam się ;).
A propos właśnie gier starych, rzuciłem się na pomysł "Retrogamingu", czyli odkopuję starocie i sprawdzam, czy w dzisiejszych czasach są równie fajne co kiedyś. Niedawno zakończyłem przygodę ze Star Wars: Rebel Assault 2, teraz męczę Sanitarium [Może jakieś obrazki z recenzjami krótkimi w takim razie? - Zbych] [Hmm, nie najgorszy pomysł. - Grimm].
I oczywiście dalej katuje Neverwintery.
Ułożyłem sobie plan na studia. Przeraża mnie wizja siedzenia na uczelni od 8 do 20, jeszcze żebym coś ciekawego tam robił, jak zapoznawanie się z bracią studencką przy wódeczce, ale niestety, bite 12 godzin zajęć w sobotę, a w niedzielę 10.
Dziś daję Velvet Underground - I'm Waiting For The Man z ich debiutu z 1967 roku. Mówi się o tym albumie, że był jedną z głównych przyczyn, dlaczego muzyka w latach '70 rozwinęła się w takim, a nie innym kierunku. Kiedy dziesiątki zespołów pod koniec lat 60 śpiewały o miłości, wolności i Wietnamie, welweci na warsztat wzięli tematy takie jak ćpanie, chlanie, sado-maso, transwestytyzm, orgie... Innymi słowy - do wyboru do koloru.
Zbychu zarzucił Flying Lotus - Testament (feat. Gonja Sufi), kolejna triphopowo-dubstepowo-elektroniczna ekstrawaganza, z lekkim posmakiem portisheadowym. I nie, te obecne w utworze zakłucenia to nie objaw niskiej jakości. To taki efekt artystyczny, oznaka słabości dla fal radiowych, na złość audiofilom ;)
[EDYCJA] Wbrew tytułowi posta, nie jestem fanem Eski. Którejkolwiek.

Brak komentarzy: