24 sierpnia, 2009

Awatar.

W końcu po latach dwunastu James Cameron stwierdził, że czas ruszyć dupę i zrobić nowy film fabularny, a nie tylko podniecać się wrakami statków i razem z Discovery nurkować pod wodę.

Fakt, że chłopak już nic nie musi robić, bo Tytanik zgarnął (poza cholera wie iloma Oskarami) ponad dwa miliardy dolarów, ale miło, że jednak postanowił wrócić do reżyserki.

Zatem Avatar. Cameron fabułę wymyślił w czasie robienia tego romansu dla emerytek i nastolatek, co mają kisiel w majtach na widok Leonardo, ale producenci wyliczyli, że takie przedsięwzięcie wyniesie jakieś 400-500 milionów dolców. W takim razie Cameron zajął się swoimi sprawami, czekając aż rozwój technologiczny dogoni jego wizję. Dopiero Władca Pierścienic Petera Jacksona, z Gollumem w TrzyDe, przekonały Dżejmsa, że warto ponownie rozważyć realizacje Avatara.

W roku 2007, Z budżetem około 200 milionów zielonych i kamerami wymyślonymi na specjalny użytek, Cameron zaprosił nikomu wtedy nieznanego Worthingtona (dziś gwiazda kina akcji przez duże G) i Sigourney Weaver (Ripley z Alienów) na plan składający się głównie z blue i green screenów. Z pewnością aktorzy wtedy pomyśleli "czy przypadkiem nie pomyliliśmy studia i nie trafiliśmy do jakiegoś sztucznego szaj...eee filmu George'a Lucasa?" Mogli tak dumać szczególnie po tym jak zdjęcia się skończyły, a filmu nie ma. Taka sytuacja trwała dwa lata (chyba rekord post-produkcji), w których to Cameron dopieszczał swoje filmidło.

Czy Avatar, po szumnych zapowiedziach i z tą całą nową technologią, jaką wykorzystuje ten film będzie tylko głupawą błyskotką jak nowe Transformersy, czwarty Indy albo nowa trylogia Star Warsów? To się jeszcze okaże, jednakże zwiastun nastraja pozytywnie.

Apple.com rzekło, że ilość osób odwiedzająca stronę zwiastunową Avatara składa się na całkiem pokaźne państwo na Bliskim Wschodzie. Nie każdy jest zachwycony. Amerykańskie dzieciaki nawet powiedziały, że wygląda to na mix Matrixa i World of Warcraft, z pojazdami wziętymi z uniwersum Halo.
Gdy się słyszy takie coś to aż krew się gotuje. W każdym razie czekam niecierpliwie, żeby obejrzeć to, co Cameron zrobił.

Ciekawe, że ostatnio trend w sci-fi mamy z fabułą obracającą się wokół "złych" lub "szarych" moralnie ludzi i dobrych obcych. W końcu jakaś zmiana na lepsze.


A w muzyce mamy Fisz Emade - 666.

Fanem muzyki polskiej nie jestem. Hip-hopu w szczególności (last.fm mi mówi, że Fisz to nawet hip-hop nie jest, co świadczy o poziomie mojej ignorancji jeśli chodzi o nuty niegitarowe). Jednakże to co bracia Waglewscy zrobili podoba mi się cholernie. "Heavi Metal" to jeden z najlepszych albumów roku pańskiego 2008 i nie mogę pojąć dlaczego serwisy niezależne jak "Porcys" ową płytkę zjechały.

No i jeden z najbardziej znanych kawałków zespołu multinstrumentalisty Dave'a Grohla - Foo Fighters - o nazwie "Learn to Fly". A w teledysku nawet na chwilę się pojawiają pacany z Tenacious D.

Brak komentarzy: