Typowy początek dnia. Niewyspany, w pidżamie, z tragiczną fryzurą po całonocnych snach niespokojnych, przysiadam na stołku kuchennym i piję kawę, raz na jakiś czas zaglądając do lodówki i kontemplując, z czym sobie kanapeczki stworzyć do pracy.
Można w zasadzie powiedzieć, że to swoisty "rytuał budzenia się", bo w rzeczy samej tym jest.
Kofeina przegania w końcu poranną mgiełkę zajmującą mój wzrok i zaczynam adaptować się do otaczających mnie kształtów. Stopniowo, zamazany obraz wyniszczonego wschodnio-europejskiego krajobrazu przybiera wyraźniejszą formę, aż w końcu staje się na tyle ostry, że można dostrzec ślady ludzkości na tle posępnej, miejskiej architektury.
Wtedy wiem, że nowy dzień wstał w Warszawie. Budzę się w pełni, przez ułamek sekundy myślę o radosnych dniach leniwego dzieciństwa, potem niechętnie przyznaję, że starzec ze mnie i zbieram się do pracy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz