23 maja, 2009

Plymouth Barracuda.

Ostatnia taka wizja mnie nawiedza:

Jestem na bezkresnej pustyni. Wokół mnie tylko czyste, niebieskie niebo i ocean piasku. Stoję pośrodku pustkowia z narastającą świadomością, że za chwilę nadejdzie coś, co kompletnie zniszczy wszystko co znam. "Gniew boży", z braku lepszego określenia. Jakby wszechświat miał się na mnie zawalić.

Początkowo jestem niespokojny, biję się z własnymi myślami, próbując wymyślić sposób powstrzymania zbliżającego się Armageddonu. Pomysły, które przychodzą mi do głowy okazują się jednak niewystarczające. Po jakimś czasie poddaje się i akceptuję to, że wszystko się rozpadnie.

Wtedy za moimi plecami pojawia się stary, zdezelowany, pozbawiony kół, niebieski Plymouth Barracuda. Wsiadam do niego, wygodnie się rozsiadam w fotelu i patrzę przed siebie. Jednak tam, gdzie jeszcze przed chwilą było pozbawione skazy niebo i nieskończona pustynia, znajduje się ogromna burza piaskowa.

Czarne chmury, tornado, pioruny, deszcz i fale unoszącego się piachu, wszystko w jednym, gwałtownie zbliżające się w moją stronę.

Gdy obserwuje biegnący ku mnie koniec, w umyśle widzę obrazy ofiar wypadków samochodowych z poucinanymi kończynami;  łysiejącego grubasa w za małym t-shircie i erekcją, podchodzącego bliżej niewinnego dziecka; widzę jak mój ojciec wyłupuje oczy mojej matce.

Aż nie mogę oddychać i duszę się w swoim przerażeniu. Zamykam oczy i nagle uświadamiam sobie, że oto przede mną koniec wszystkiego. Razem z tym przychodzi spokój i zrozumienie. Cichy mrok na mnie spada, tuż po tym jak burza rozbija mnie w pył.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Zajebiste :)