"Czarny Tulipan" zakończony. Dzięki Bogu, cholera jasna. Widać, że Dumasowi płacili od każdego napisanego słowa. Rzecz, którą bez wysiłku można by zmieścić w jednym zdaniu, pan Aleksander rozciąga na całą stronę. Lanie wody, jakie praktykuje się w liceum, gdy się nie ma o czym pisać.
Szczególnie fragmenty miłosne "Czarnego Tulipana" są katorgą. Z początku wydają się całkiem urocze, aż człowiek zaczyna się dziwić, dlaczego w dzisiejszych czasach tak rozlegle nie pisze się o uczuciach. Z czasem jednak, każde kolejne ewidentnie zbyteczne słowo staje się denerwujące, wkurzające, aż ostatecznie, żeby zaoszczędzić sobie nerwów, czytelnik (w sensie, że ja) przerzuca wzrokiem ledwie pobierznie po stronach, szukając momentu, w którym świergotanie o miłosnych uniesieniach się kończy, a fabuła rusza dalej.
Historia opowiedziana przez Dumasa na początku jest zacna. Bardzo zacna. Jego opisy chwytają wpierw za serce, kiedy kibicujemy braciom De Witt, posądzonych o spisek przeciwko Wilhelmowi Orańskiemu w ich ucieczce z więzienia, a następnie za żołądek, gdy obserwujemy okrutną egzekucje tuż po tym, jak plebs miejski braci chwyta.
Potem nadal jest fajnie, gdyż jesteśmy świadkami politycznych intryg, przykładów ludzkiej zawiści przeplatanej ze szczerością i czystą niewinnością. Niestety, gdy główny bohater, kuzyn powyższych braci - Korneliusz Van Bearle - zostaje zamiast na śmierć skazany to na dożywocie, książka siada. Tempo i rozwój akcji topi się w smole, powolnie brnąc przez kolejne, nic nie wnoszące rozdziały. Dumas skupia się na powtarzaniu tego samego, tyle, że w różnych formach. No i na samym końcu mamy przeklęty happy end.
Niby powinienem się tego spodziewać, bo książka napisana jest niczym mroczna baśń, więc niezależnie od tego co złego się po drodze zdarzy, gdy podróży kres nadejdzie to dobro zwycięży, ale i tak miałem nadzieję na coś więcej.
Ech, takie se innymi słowy. Teraz "Robot" Wiśniewskiego - Snerga. Znam ludzi, którzy tą klasykę polskiego sci-fi odłożyli po 10 minutach czytania, tak ich wymęczyła i znudziła.
Zobaczymy jak mi pójdzie :)
W zbychowym kąciku muzyki awangardowej mamy NOMO - Invisible Cities, czyli świeży, instrumentalny funk.
Stare dźwięki prezentuje zespół The Deviants i ich perełka, którą niedawno odkryłem - You Got To Hold On.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz