Się uczę właśnie do zerówki z prawa gospodarczego, która mnie czeka w niedzielę o godzinie 16:30 w Auli nr.2. Lokacja ta potrafi pomieścić około 300 studentów. Liczba, która łączy się z ilością pytań testowych przesłanych nam, studentom toku V, przez Panią Profesor, byśmy sobie opracowali na nie odpowiedzi, a z których Pani Profesor wybierze 20 na egzamin. Innymi słowy, mogę poprosić Billa Medleya i Jennifer Warnes by zaśpiewali mi "The Time of My Life". Oczywiście, stres wywołany zbliżającym się sprawdzianem mojej wiedzy powoduje, że staram się zająć czymkolwiek, tylko nie nauką. Taka natura studenta najwyraźniej.
W ten sposób dochodzimy do dzisiejszej aktualki. Wpisu, do którego namówił mnie Zbigniew. Współprowadzący tegoż bloga osobnik, w rozmowie, jak najbardziej prywatnej, zwierzył mi się, że nie podoba mu się nadmiar negatywnej energii, która zgromadziła się na stronach Podwójnego Cienia. Cholerny Zbigniew Nowak się z niego zrobił. Ponoć cały czas tylko pieprzę jak mi jest ciężko/źle/niedobrze. Lub omawiam rzeczy beznadziejne, którymi żadna normalna osoba się nie interesuje. Tak to już jest, że gówniany produkt zostaje mi dłużej w pamięci. Enyłej, przez następne kilka up'ów postaram się, by było pozytywnie zatem.
Na pierwszy ogień lecą książki Chucka Palahniuka. "Fight Club" i "Rozbitek". Czyta się je szybko i przyjemnie. Dowodem tego jest fakt, że przeczytanie obydwu zajeło mi 5 dni.
W przypadku "Podziemnego Kręgu", film jest może lepiej zrobiony, bardziej inteligentnie, z lepszą końcówką; książka za to jest bardziej mroczna, z opisami, które drastycznością przebijają nawet najbardziej brutalne sceny z ekranizacji (chociaż to może po prostu moja wyobraźnia).
Na pierwszy ogień lecą książki Chucka Palahniuka. "Fight Club" i "Rozbitek". Czyta się je szybko i przyjemnie. Dowodem tego jest fakt, że przeczytanie obydwu zajeło mi 5 dni.
W przypadku "Podziemnego Kręgu", film jest może lepiej zrobiony, bardziej inteligentnie, z lepszą końcówką; książka za to jest bardziej mroczna, z opisami, które drastycznością przebijają nawet najbardziej brutalne sceny z ekranizacji (chociaż to może po prostu moja wyobraźnia).
Podróż narratora w stronę samozniszczenia, celem uwolnienia się od świata materialnego i zmiany swojego życia jest równie fascynująca na stronach powieści, jak i na kadrach adaptacji Finchera.
Polecam jak najbardziej, szczególnie osobom, które nie są zadowolone ze swojej pracy oraz ludziom, którzy pieprzą system. Czyli, w sumie wszystkim za wyjątkiem kur domowych ;)
"Rozbitek" natomiast to po prostu mistrzostwo. Od pierwszych stron wciąga jak spiralny wir pośrodku oceanu albo jak przebijanie pęcherzyków powietrza na folii bąbelkowej.
Zaczyna się od tego, że główny bohater - Tender Branson - porywa Boeinga 747, którym planuje się rozbić w bezkresach Pacyfiku. Ma jakieś 5-6 godzin do momentu, kiedy silniki maszyny się zatrzymają z powodu braku paliwa. Tender wykorzystuje ten czas, by przelać swoją spowiedź na czarną skrzynkę.
Podróż jaką odbywamy z głównym bohaterem jest pełna czarnego humoru, przeróżnych rodzajów prowokacji, surrealistycznych zdarzeń i szalonych postaci.
Przez tą książkę właśnie musiałem pisać wyjaśnienie w pracy, dlaczego się spóźniłem. Oczywiście, że zwaliłem na korki. Kto rozsądny by napisał, że dlatego, bo siedział do 3 nad ranem czytając? Palahniuk zaskakująco szybko staje się jednym z moich ulubionych pisarzy. Aha, jeśli się zastanawialiście kiedyś, co może postawić człowieka na nogi i uchronić przed utratą świadomości w pracy, gdy ma za sobą 3-4 godziny snu, odpowiedź jest prosta - mocna kawa, w dużej ilości. Albo amfetamina, ale akurat tego jeszcze nie próbowałem. Muzyka przygrywająca na wrzucie w dniu dzisiejszym to: Fleet Foxes - White Winter Hymnal, od Zbycha. The Flamingos - I Only Have Eyes For You, ode mnie. Wiem, wiem, nikt nie zna z nazwy. Spokojnie, puścicie to rozpoznacie tą nutę, choćby z setek reklam w jakich się pojawiła :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz