I po świętach. Mam nadzieję, że Mikołaj dopisał. Ja, w każdym bądź też razie ze swoich zdobyczy jestem zadowolony. Ponieważ cały świat się skoncentrował na obżeraniu się słodkościami, robieniem sobie dobrze i oglądaniem telewizji, zupełnie jakby chciał się wyleczyć z kompleksów, miałem czas na dokończenie paru książkowych zaległości.
"Udław się" Palahniuka, rządzi. Nie tak bardzo jak "Fight Club", czy "Survivor", ale i tak rządzi. Godny polecenia byt książkowy, opowiadający o seksoholiku, który każdym możliwym sposobem stara się zwalczyć w sobie wszelkie aspekty dobroci. Jak zwykle u Palahniuka, pokrętni bohaterowie w dziwnych sytuacjach, które polegają głównie na niszczeniu porządku i zasad, które rządzą obecnie naszą cywilizacją. I zwiastun nadchodzącej adaptacji widziałem.
Zapowiada się świetnie.
"Ronin" w końcu ukończony. Pół roku się za to zabierałem. Czytałem jaka to jest kwintesencja umiejętności Millera, jeśli chodzi o prowadzenie fabuły, jaka to historia opowiedziana przez Franka jest wieloznaczna, wielowątkowa, międzykulturowa, ponadczasowa, istne kurwa arcydzieło! etc.
Okazało się to zwykłym waleniem gruchy przez fan boyów tego autora, niczym więcej.
"Ronin" jest ok. Nie jest nadzwyczajny, nie jest głęboki, nie stara się nawet być, kreska nie jest rewolucyjna. Nic ponad przeciętność.
Zajebisty ten komiks może się wydać tylko osobom, które określają serię X-Men słowem "super".
Miller jest, jak dla mnie, mocno przereklamowany, tak ogólnie. "Sin City" mu się udało, fakt, ale cała reszta, wliczając "The Dark Knight Returns" (sequel do tego stworzony, przez samego Millera zresztą, to już jeno czyste łajno) i "Batman: Year One", a przede wszystkim "300", są dobre, ale z pewnością nie są szczytem komiksowego wzgórza, jak to "koneserzy" komiksowi przedstawiają.
W czasie pomiędzy świętami, a nowym rokiem, muzyczkę proponuję taką:
Belle and Sebastian - "Lazy Line Painter Jane", takie plumkanie, może być do kotleta, o ile jeszcze są osoby, które po tym kilkudniowym festiwalu żarcia mogą spoglądać na jedzenie bez odruchów wymiotnych.
Motörhead - "Ace Of Spades", bo kurwa tak! Dawno Motörheadów nie słuchałem i jakoś tak mnie wzięło. Jeden z niewielu zespołów z moich lat licealnych, za które autentycznie nie jest mi wstyd, że ich słuchałem (w przeciwieństwie do Judas Priest dla przykładu).
No to do następnego. Nie składam życzeń z okazji nowego roku, bo jeszcze planuję wcisnąć jeden wpis przed jego nadejściem.
1 komentarz:
Sam jestes przereklmaowany :) Miller jest zajebusty :D i co ty masz z tymi x-menami kurwa? co dyskusja o komiksach to musisz na nich wjezdzac.
Prześlij komentarz