Wymiana rur w domu trwa. Oznacza to, że musiałem owinąć desktop folią, jak fan bondagu, żeby gruzu za dużo do niego nie nasypało. Polityka zatrudnionej do tego zadania firmy polega na tym, że wchodzą wszędzie. W tym samym czasie rozwalają łazienkę, pokoje i kuchnię. Nie ma się gdzie schować i nie ma czym się zająć w domu. Używając wymówki, że w przygotowywanym pod wynajem mieszkaniu trzeba posprzątać i stolik złożyć, wyrwałem się z domu, zostawiając matkę samą z robotnikami. Odpłaci mi tym samym w następnych dniach, bo wymiana rur/sprzątanie/zamurowywanie potrwa do wtorku. Największym cwaniactwem wykazała się moja siostra, która już w zeszłym tygodniu zaklepała wyjazd do ojca do Łodzi, na okres robót.
Wczoraj zabezpieczałem z matką mieszkanie, meble przesuwałem, dywany zwijałem, książki w szafkach upychałem. Rozpędziliśmy jednak i gdy do kolacji chcieliśmy usiąść, okazało się, że nie było na czym. Dzień rozpoczął się o szóstej rano. Szybkie śniadanie i foliowanie łóżek, następnie prysznic i chowanie środków higienicznych. Ekipa wpadła o wpół do ósmej i zaczęła się rozkładać. To znak dla mnie, pomyślałem. Zabrałem torbę, klucze do drugiego mieszkania i ulotniłem się, życząc mamie miłego dnia. Update z kradzionych internetów zatem!
Kontynuując opowieść o Ustce...
Dzień 6.
Był to dzień, w którym schematyczność pobytu zaczęła mnie irytować. Posiłki, plaża, spacer do Ustki i sen. Tyle się działo. Jak do każdej polskiej miejscowości nadmorskiej, do Ustki nie opłaca się przyjeżdżać na dłużej niż tydzień. Wszystkie atrakcje, jakie miasto miało do zaoferowania, widziałem już co najmniej dwukrotnie, a do końca kolejne siedem dni. Moje oparzenia urozmaicały sprawę. Nadal piekło i swędziało, ale starałem się leżakować bez koszulki. Miałem ambicję, żeby w tym roku się opalić, czego zawsze unikałem podczas wyjazdów. Za młodu tyle nasłuchałem się o udarach, czyrakach, starzeniu się skóry itp., że wolałem nie ryzykować. Teraz jednak, miałem ochotę zbrązowieć.
Oczywiście był konflikt zakupowy z siostrą; oczywiście byliśmy na rybie smażonej, w knajpie nad brzegiem morza; oczywiście ojciec nie ruszył tyłka z ośrodka. Jedynym nowym elementem był powrót, podczas którego zdarzyło mi się pomyśleć. Myślałem o dzieciach, że to zarówno fantastyczne stworzenia, jak i potwory. Potrafią budować z piasku zachwycajace budowle, z tamą, mostem i przepływem wody. Potrafią też meduzę zabrać z morza, rozmamłać klapkiem i użyć jej wnętrzności do dekoracji ścian.
Swoja drogą, na plaży człowiek widzi, dlaczego tak popularne są gry sandboxowe, typu Minecraft czy Terraria.
Na zdjęciu, niezaawansowana budowa, bez organów wodnych form życia.
Matka zgłosiła się do mnie w potrzebie. Przeczytała, co wzieła i teraz nudziło jej się. Dałem jej Pigmeja. Wzięła, mimo ostrzeżeń, że jest kiepski. Kilka dni później powiedziała, że nawet ciekawa książka, ale nie podobał jej się styl, w jakim została napisana. Równie dobrze mogłaby to być książka dla dzieci, gdyby nie opisy gwałtu, czy pożądania wagin, które uznała za obrzydliwe. Więcej na książki Palahniuka nie chce nawet patrzeć. Kiedyś czytałem, że inspiracją, aby pisać, dla Palahniuka, jest stworzenie książki, której czytelnik będzie się brzydzić. Z moją matką udało mu się to, aż za bardzo.
Skończyłem Najdłuższą Podróż, kląc na jej twórców za zagadki podwodne. Nadal świetne przeżycie, co tylko jest świadectwem, jak zacofany jest gatunek gier przygodowych. Dalej lubię April Ryan, pomimo tego, że jest marudną osiemnastoletnią pseudoartystką. Jest dobrze zrealizowaną postacią, co jest rzadkością nie tylko w grach, ale w każdej innej formie fikcji, a jej historia wciąga.
Wziąłem się za The Last Express. Próbowałem innych tytułów, ale od pierwszego Disciples odbiłem się, ze względu na brzydotę i tragiczny interfejs. Age of Wonders nie było w stanie mnie zaciekawić. Pinballe były dobre na minutę czy dwie, potem nudziły.
O, a takich czarnych ślimaków bez muszli było tam od groma.
Dzień 7.
Poranek był wyjątkowy. Padało, było zimno i nieprzyjemnie, co jeszcze w czasie wyjazdu się nie zdarzyło. W takich okolicznościach przyrody, ogoliłem się po raz pierwszy w życiu, używając mydła zamiast pianki. Poszło bez zacięć, o dziwo. Po śniadaniu przestało padać, ale chmury pozostały. Pomimo tego, poszliśmy nad morze, żeby posiedzieć, jak to matka ujęła. Po porannym smarowaniu się, wyczerpałem Panthenol i krem do opalania. To dobry znak, mówią rodzice. Od tej pory skóra będzie się uzdrawiać. Może i się uzdrowi z czasem, teraz po prostu schodzi, odparłem. Jak zrywałem skórę, zostawały czerwone ślady. Nie mogłem przestać się drapać.
Afera o wodę dla mojej siostry nabrała ciekawych kształtów. Najpierw się wydarła, że jej brakuje. Poszedłem z ojcem do baru, żeby nabrać kilka butelek. Pamiętajcie, żeby Cisowiankę niegazowaną przynieść, innej ona nie pije, matka powiedziała nam na odchodne. W barze, rzecz jasna, Cisowianki nie było. Matka wpadła na pomysł, żeby na spacer wybrać się do jednego z ośrodków w lesie. Pozwiedzamy, jednocześnie kupimy tą cholerną wodę. Byliśmy w jednym ośrodku, drugim i Cisowianki nie było. Siostra chciała iść dalej, do Ustki, żeby tam sprawdzić. Ojciec mój, który ruszył się po raz pierwszy od kilku dni, stwierdził, że pieprzy takie wycieczki i wrócił do domku. Duży facet o brzuchu jak balon, który skrywał pod obcisłą, różową koszulką, na głowie kapelusik rybacki, do tego spodenki moro i klapki. Z liniami potu na koszulce, które zbierały mu się na fałdach tłuszczu. Małymi kroczkami i z wkurwieniem na twarzy, zmierzał w las. Długo tego nie zapomnę.
W Ustce obeszliśmy kilka sklepów, Cisowianki nie było. W końcu matce żyłka wyskoczyła na czole, jak się wydarła na moją siostrę, to ta od razu poszła na kompromis i wzieła Kroplę Beskidu.
Wieczorem odkryłem uroki gier karcianych. Grałem z ojcem w pokera i w wojnę. Był zdegustowany faktem, że nie chcę grać na pieniadze. Miał mnie też nauczyć brydża, ale siostra i matka nie chciały dołączyć, a brydż w mniej niż cztery osoby, to nie po bożemu.
To doświadczenie przypomniało mi o istnieniu pasjansa na netbooku. Wciągnąłem się, jak wtedy, gdy miałem dwanaście lat i odkryłem tą grę w zasobach Widnowsa '95.
Cdn.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz