11 września, 2011

Ustka - kamienie i czarne zęby.


Żeby nie siedzieć w gruzie, poszedłem na spacer do Łazienek. W samo południe, gdy słońce grzało najmocniej, odbył się koncert chopinowski. Nie wiem, jak nazywał się pianista, ale kobieta siedząca koło mnie zażartowała, że rymuje się z penisem. Nigdy nie miałem cierpliwości do Chopina. Kojarzy mi się z przesadą, patriotyzmem na pokaz i językiem polskim. Jedyne pozytywne powiązania to Dzień Świra i Chopin. New Romantic (nigdy nie przyjdzie mi tego choćby przejrzeć, ale podobał mi się koncept). Powodem, dlaczego Chopina nie potrafię słuchać jest edukacja. Miałem posraną na punkcie patriotyzmu babę od polskiego, przez której nadmierny entuzjazm, mam niechęć do symboli naszej kultury. Wycieczka do Łazienek była zatem okazją do przełamania się.

Było lepiej niż zakładałem. Chopin był miły dla ucha, szczególnie Nokturny podpasowały. Nawet postanowiłem zdobyć składankę "Best of", czy "Golden Hits", gdy będzie okazja.

Dzień 8.

Wymyśliliśmy nową formę spędzania czasu nad Bałtykiem z ojcem. Ponieważ było zimno i pochmurnie, a woda do wejścia nie zachęcała, zastanawialiśmy się, jak zabić czas.

To on zaczął. Po tym jak dostałem w cycka, odstawiłem książkę, podniosłem kamyk i oddałem mu. Gdy trafiłem w rzepkę, aż jęknął. Potem, bez zasad i bez przebaczenia, rzucaliśmy się kamieniami, cały czas się chichrając.

Kolejnym etapem zabawy był mokry żwir. Wchodziliśmy do płytkiej wody, stopą nabieraliśmy grudkę żwiru i kopaliśmy w swoim kierunku. Było fajnie. Mogłem wyładować swoje frustracje związane z opalaniem. Ojciec mój, pomimo tego, że również nie dbał o skórę, wcale się nie spalił. Ma skórę twardżą od słonia. Natomiast ja cały czas w koszulce i drapałem się, jakby nie było jutra.


Po obiedzie rodzina się rozdzieliła. Baby poszły do Ustki plażą, a ja z ojcem wróciliśmy na leżaki. Nie po to, żeby się wygrzewać, ale żeby jodu powdychać, jak to ojciec ujął. Z nudów, innymi słowy. Gdy tak leżeliśmy bezczynnie, poczułem nagły przypływ energii. Musiałem coś zrobić, inaczej kurwica by mnie strzeliła. Ojciec zasugerował, żebym pobiegał. Normalnie nawet bym tego nie rozważył, ale wówczas byłem daleki od normalności. Zachęcał mnie ojciec również tym, że według prognozy z jego smartphone'a, za trzydzieści minut miało zacząć padać. Mogę spróbować przebiec się w te i we wtę, zobaczymy czy zdążę przed deszczem, powiedział.


Nie zdążyłem. Nie dlatego, bo byłem powolny, czy dlatego bo tchu mi zabrakło, choć to też pewnie miało wpływ. Nie zdążyłem, bo prognoza kłamała. Dobiegłem do pierwszego zestawu falochronów, gdy z chmur lunęło  jak w hollywoodzkim kinie katastroficznym. Czym prędzej wróciłem do ojca, który nie dość, że w czapeczce, to jeszcze z ręcznikiem zarzuconym na ramiona i pod parasolem. Do mnie ubranie się kleiło. Miał czelność zaproponować, żebyśmy zostali, bo zaraz przestanie padać. Posrało cię, powiedziałem, wracamy do ośrodka. Deszcz lał do kolacji.

Był to też dzień, w którym swojej eks złożyłem życzenia urodzinowe. Daty mi się pochrzaniły. Spóźniłem się o 3 dni. Nie rozmawiamy już ze sobą.

Dzień 9.

Przez cały dzień pogoda była niezdecydowana, jak kobieta w centrum handlowym. Deszcz padał, słońce świeciło. Czasem jednocześnie.

Wiedziałem, że trylogia "Autostopem przez galaktykę" nie starczy mi do końca wyjazdu, postanowiłem więc wyciągnąć matkę na polowanie do księgarni. W Ustce sporo było promocji na książki, wiele ciekawych tytułów po atrakcyjnych cenach, jak: poradniki Marthy Stewart, przewodnik po Magdzie M., omówienia lektur. W desperacji wziąłem "Cztery pory roku" Kinga i "Weterana" Faulknera, obydwie za 14 zł. Zanim tego wyboru dokonałem, sprawdziłem wszystkie księgarnie w mieście. Lepszych książek nie było.


Tak intensywnie chodziłem, że moje odblaskowe adidaski obtarły mi pięty. Od tego dnia, zawsze przed włożeniem obuwia, nakładałem trzy warstwy plastrów. Jedna na rany, pozostałe dla pewności.

Wracając słuchałem opowieści matki z jej czasów pracy w liceum plastycznym. Niedawno spotkała jedną ze swoich uczennic, niezwykle utalentowaną, ale bez znajomości. Pomimo nagród i wyjazdów, jakie zdobywała za młodu, była zmuszona porzucić sztukę. Przez kilka lat starała się dostać na dzienne studia w ASP, ale jej teczka była odrzucana. Matka wyjaśniła mi, że panuje tam nepotyzm i liczą się znajomości. Dziecko artysty zawsze będzie mieć pierwszeństwo, nawet jeśli jest beztalenciem. Zresztą w całym światku malarskim tak jest. Dziewczyna poszła prywatnie na psychologię i nie może pracy znaleźć. Zgadzamy się, że młodzi mają przesrane w dzisiejszym świecie.

Drugi raz tego dnia poszliśmy do Ustki, bo moja siostra rozpaczliwie potrzebowała Elmexu zielonego. Od papierosów całe jej uzębienie i dziąsła stały się czarne. Jakby pomalowała sobie farbą olejną, matka komentuje. Oczywiście tej konkretnej pasty nie ma nigdzie. Miałem nadzieję, że zęby jej wypadną, zanim wrócimy do Warszawy.

Wtedy też moi rodzice się podłamali. Z radia dowiedzieli się, że frank szwajcarski kosztuje cztery złote, co oznacza, że kredyty które spłacają trzykrotnie przewyższają wartość rzeczy, na które je zaciągnęli.

Cdn.

Brak komentarzy: