Przyszła pora, wcześniej sygnalizowana, aby pochwalić się swoją wesołą twórczością. Oto Risen. W wordzie wyszły mi 4 strony i prawie 10 000 znaków, a jakoś tego na stronie nie widać.
Dragon Age 2 już do kupienia w Polsce. Ba! Sukces odniósł i nawet Fakt o tym pisze (skoro jest w Fakcie, to musi to być prawda). Aby odpowiednio przygotować się do doświadczenia tego tytułu, postanowiłem się zmobilizować i dokończyć książkowy prequel części pierwszej – „Dragon Age: Utracony Tron”. Nie jestem zadowolony ze swojej decyzji, gdyż, co tu dużo mówić, straszna kicha wyszła Davidowi Gaiderowi.
"Utracony Tron" ma ponad 300 stron, ale jakby wywalić zbędne ekspozycje, niepotrzebne przymiotniki i zaimki, pewnie byłby krótszy o 2/3. Pierwsze 100 stron aż tonie w niepotrzebnych szczegółach, jakby każda sekunda z życia postaci była istotna, potem Gaider chyba strzelił sobie dwa-trzy piwa i uznał "Pierdolę. W takim tempie nigdy tego nie skończę" i zaczął koncentrować się na tym, co fajne.
Jednak najgorszy element książki trwa aż do samej jej końca, a chodzi mi o częste podsumowania. W teorii, służą temu, żeby czytelnik nie zgubił wątku i miał przejrzystość, co do motywów działań danej postaci. W praktyce wypada to fatalnie. Narracja co chwila robi przystanek, żeby pozwolić na kilka słów podsumowania, książka przez to traci "flow", czytelnik zaczyna się nudzić i zamiast czytać, przewraca strony w poszukiwaniu zakończenia sekcji "w poprzednim odcinku".
Jednak najgorszy element książki trwa aż do samej jej końca, a chodzi mi o częste podsumowania. W teorii, służą temu, żeby czytelnik nie zgubił wątku i miał przejrzystość, co do motywów działań danej postaci. W praktyce wypada to fatalnie. Narracja co chwila robi przystanek, żeby pozwolić na kilka słów podsumowania, książka przez to traci "flow", czytelnik zaczyna się nudzić i zamiast czytać, przewraca strony w poszukiwaniu zakończenia sekcji "w poprzednim odcinku".
Szczególnie irytujące jest to po dużych blokach dialogowych, kiedy to Gaider poświęca dodatkowe 3-4 akapity na to, aby podkreślić dramatyzm sytuacji, wyjaśnić, jakie emocje szaleją w bohaterach, nawiązać do przeszłych wydarzeń i zadać garść nic nieznaczących pytań. Taki moment w stylu „Mody na Sukces”, kiedy po kłótni jest najazd na twarz i ruszające się oczy Ridża, Bruk czy Stefani.
Mogę być w błędzie i to wcale nie jest sprawa techniki pisarskiej. Może po prostu Gaider uznał czytelników literatury fantasy za nadpobudliwych idiotów, cierpiących na zaburzenia pamięci krótkotrwałej.
Mniejsza zresztą, chodzi o to, że książka jest kiepska. Dziwi mnie fakt, że schodzi teraz na Allegro po chorych cenach (50-60 zł), ale to pewnie ma związek z tym, że już jej nie drukują. Apel zatem, do potencjalnych nabywców: miejcie świadomość, iż z Gaidera lepszy projektant gier niż pisarz. Stara się kopiować mistrza Martina, ale mu nie wychodzi. Co więcej, wszystkie wątki, które porusza „Utracony Tron” są opisane w kodeksie Dragon Age: Origins i/lub opowiedziane są przez różnych NPCów w czasie gry.
Innymi słowy, nie warto.
Teraz ponownie zabieram się za wspomniane Originsy, żeby uzyskać satysfakcjonujące zakończenie i zapis gry, celem zaimportowania go do DA 2. Ponoć niewiele daje, ale w zasadzie czekałem tylko na jakiś konkretny powód, aby wrócić do DA:O.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz