Nie znoszę ponurego obchodzenia święta zmarłych, jakie to szczęście, że mieszkam na tej bardziej oświetlonej części globu. Strach pomyśleć, co by było, gdybym siedział, dajmy na ten przykład, w Europie Wschodniej i opłakiwał swoich zmarłych, będąc w ciągłej zadumie nad sensem istnienia i nad tym jak to wojna skrzywdziła mój naród.
W Meksyku nie muszę walczyć o ostatnie chryzantemy ze starymi babciami; nie muszę używać łokci, żeby dostać się do cmentarza; nie muszę przepłacać za jakieś chemiczne delikatesy o kryptonimie "pańska skórka"; nie muszę również stać nad grobem bliskiej mi osoby, płacząc i modląc się, wspominając jakie życie jest beznadziejne bez niej. O nie, tutaj w Meksyku chodzimy do nekropolii z nachosami i tequillą, opowiadamy sobie żarciki o zmarłych, ciesząc się, że dziś istnieją większe szanse niż zwykle. że znajdą czas w swym niezwykle napiętym grafiku na odwiedzenie nas.
A przede wszystkim świeci słońce, nie ma mgły i jest ciepło.
W rzeczy samej, nie ma to jak Meksyk!
Z życia pozagrobowego:
Warto wiedzieć, iż Arthur C. Clarke wielkim wizjonerem był. Trochę gorzej z talentem pisarskim, ale wyobraźnię miał niesamowitą. Nie dziwne więc, że niemalże każdy twórca s-f, czy to autor, deweloper gier czy filmowiec, pożycza z jego książek całymi garściami.
"Koniec dzieciństwa", wydana w roku 1953, opowiada o tym jak to nad głowami naszymi pojawiło się statków pełno z obcymi na pokładzie, którzy od tej pory sterują ewolucją człowieka.
Pierwsza 1/3, o umieraniu "starych" ludzi jest genialna, druga, o dorastaniu nowej społeczności jest taka sobie, ciężko mi zdecydować czy dlatego, bo niepotrzebnie wypełniona jest rzeczami trywialnymi, czy też wręcz przeciwnie, że za mało detali Clarke tu nam przedstawił. Pewnie coś pomiędzy.
W części pierwszej mamy jednego, wyrazistego bohatera, którego znakomicie poznajemy. W drugiej mamy całą masę nowych postaci, którzy nakreśleni są dość słabo.
Końcówka woła o pomstę do nieba IMHO. Zbyt łopatologicznie Clarke wszystko wyjaśnia, przez co ta cała medytacja i próby rozwikłania zagadki przez poprzednie dwa rozdziały wydają się zwykłą stratą czasu.
Podsumowując, polecam. Tylko nie spodziewajcie się, ci którzy są rozpieszczeni przez amerykańskie kotlety, że ludzkość powstanie do walki z wszechmocnym życiem pozaziemskim, niczym w "Dniu Niepodległości".
"Koniec dzieciństwa", wydana w roku 1953, opowiada o tym jak to nad głowami naszymi pojawiło się statków pełno z obcymi na pokładzie, którzy od tej pory sterują ewolucją człowieka.
Pierwsza 1/3, o umieraniu "starych" ludzi jest genialna, druga, o dorastaniu nowej społeczności jest taka sobie, ciężko mi zdecydować czy dlatego, bo niepotrzebnie wypełniona jest rzeczami trywialnymi, czy też wręcz przeciwnie, że za mało detali Clarke tu nam przedstawił. Pewnie coś pomiędzy.
W części pierwszej mamy jednego, wyrazistego bohatera, którego znakomicie poznajemy. W drugiej mamy całą masę nowych postaci, którzy nakreśleni są dość słabo.
Końcówka woła o pomstę do nieba IMHO. Zbyt łopatologicznie Clarke wszystko wyjaśnia, przez co ta cała medytacja i próby rozwikłania zagadki przez poprzednie dwa rozdziały wydają się zwykłą stratą czasu.
Podsumowując, polecam. Tylko nie spodziewajcie się, ci którzy są rozpieszczeni przez amerykańskie kotlety, że ludzkość powstanie do walki z wszechmocnym życiem pozaziemskim, niczym w "Dniu Niepodległości".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz