09 listopada, 2009

Love confuses life; hate harmonizes it.

Fatalny nastrój mnie dziś nawiedza. Efekt kiepskiego weekendu i poniedziałku. Ciężko mi ten nastrój nawet opisać. Zupełnie jakby cały mój proces myślowy topił się w trującym jadzie. Nie potrafię powstrzymać się od bycia złośliwym i wkurzającym w ten "słoneczny" poranek. A może to przez to, że moi współpracownicy katują mnie "Wake me up before you go-go" (najbardziej wkurwiający utwór muzyczny w dziejach) i w gruncie rzeczy, zasługują na moją pogardę?

Zastanawiam się właśnie, czemu miałbym się powstrzymywać przed byciem niemiłym. Nienawiść płynie mi w żyłach, powodując, że nienawidzę znacznej części cywilizowanego świata, zatem dlaczego miałbym ograniczać swoje emocje?

Niestety (albo i stety) dla niektórych osób, jak ja na przykład, nienawiść wydaje się dużo bardziej "prawdziwa", rzeczywista i silniejsza niż miłość. Łatwiej zatem ją karmić. Czy to powoduje, że jestem kawałem aspołecznego gbura, który nie ma 10000 znajomych na naszej klasie, facebooku i gronie? Żebyście wiedzieli. Jednocześnie, co jest w sumie ironiczne, napędzanie nienawiści powoduje jej wyostrzenie i dostrojenie do własnych potrzeb, ergo, człowiek staje się naprawdę dobry w nienawidzeniu.

Jak czytam to co naskrobałem to stwierdzam, że brzmi to jak kiepski monolog Dartha Vadera.

edit: przeprosiłem się z wrzutą.

Płomienne uczucie, które kiedyś łączyło ją ze Zbychem wróciło ze zdwojona siłą, która odzwierciedla się w owych kawałkach wrzuconych:

Propellerheads - "History Repeating". Wielce fajowy kawałek dwóch didżejów z głosem pani Shirley Bassey, która robiła piosenki do starych Bondów niegdyś. To ode mnie.

Zbigniew postanowił, że nowy album Flight of the Conchords zasługuje na wyróżnienie, a w szczególności utwór wzorowany na reggae, nazywający się "You Don't Have To Be A Prostitute".

Brak komentarzy: