14 lipca, 2009

Z linii frontu.

Zmęczenie i marność mnie ogarnęła. Jak w jakimś malarstwie barokowym. Za każdym razem, kiedy myślę, żeby coś zrobić to tracę wszelką energię. "Czemuż?" Można zapytać. Otóż dlatego, bo w ostatni weekend, zamiast lenić się i wypoczywać to zapierdzielałem przy nowych meblach, które do mnie przyjechały w sobotę.

W piątek musiałem ruszyć wszystkie skarby i wiedzę zgromadzoną w księgach różnych, które leżały przez wieki w moim pokoju, bezpieczne i dobrze ukryte przed chciwym okiem ludzkim, i przenieść ją do moich rodziców. Następnie zdemontować dużą szafę i parę mniejszych szafeczek, wynieść części do piwnicy, a na koniec posprzątać swój pokój.

Nie muszę chyba mówić, że to ostatnie zadanie było najbardziej wyczerpujące?

Potem przyszła sobota. Godzina 12 - pobudka, godzina 14 - meble przywiezione, godzina 23 - meble złożone i, po wielu negocjacjach na linii ja - rodzice, ustawione tak, żeby służyły przez kolejne lata.

Rozrywka w sam raz na weekend.

Czy może zatem w niedzielę odpocząłem sobie, tak jak to Bóg przykazał? Ależ skąd.

Niedziela to czas nerwowego zapełniania szafek i półek wcześniej wspomnianymi artefaktami. Pół dnia straciłem na tym zajęciu, a drugie pół na kłóceniu się z resztą domowników, co do wyglądu mojego pokoju.

Ja lubię pustą przestrzeń na ścianach, dzięki temu czuje, że moje legowisko jest bardziej przestronne i oferuje więcej wolności. Rodzice natomiast dostają świerzbu, gdy tylko widzą niezagospodarowaną przestrzeń.

Doszło nawet do tego, że pomimo wcześniejszych ustaleń i podpisania traktatu pokojowego, w poniedziałek dokonali zdradzieckiego ataku, gdy akurat byłem w pracy i przywłaszczyli sobie miejsce na ścianach, żeby umieścić tam kalendarz, wraz z jakimiś zbędnymi pamiątkowymi duperelami!

Po tej porażce aż odechciało mi się wszystkiego. Wliczając to robienie wpisów i wgrywanie empeczy. No, ale chyba już mi przechodzi ;)

Co do książkowych wojaży, "Mort" ukończony. Jakaż to pocieszna książka :) ale mi to się zawsze morda śmieje, gdy czytam o przygodach Śmierci ze Świata Dysku.

Ostatnia, na chwilę obecną, część Ligi Niezwykłych Dżentelmenów również pokonana. "Black Dossier", bo tak się nazywa "most" pomiędzy tomem drugim, a zbliżającą się trójką, jest niestety taka sobie. Alan Moore podjął dość nieoczekiwaną decyzję, żeby większą partię wydarzeń dziejących się na kartach "Ligi..." opisać, właśnie poprzez tytułowe "Czarne Akta" zamiast pokazać je w formie obrazków.
Fabuła zawarta w Aktach jest rewelacyjna (szczególnie wątek o nieśmiertelnym biseksualiście, który zmienia płcie - nazywającym się Orlando - jest znakomity), jednakże poza nim już nie jest tak pięknie. I to całkowicie niesatysfakcjonujące zakończenie. A w zasadzie jego brak. Ech :/

Teraz się zagłębić postanowiłem w szmelcowaty zbiór opowiadań ze świata "Forgotten Realms" - Krainy Podmroku. 1/3 za mną już, pierwsza rzecz, autorstwa niejakiego Marca Anthony'go o rodzinie i młodości czarnego elfa Drizzta (z tego co słyszałem to na sam dźwięk tego imienia fani Faerunu tracą kontrolę i zaczynają wsadzać sobie owoce w różne nieprzyzwoite miejsca) była całkiem ok.
Następne, pana Greenwooda jest fatalne. Ale w zasadzie takiego poziomu się po tym zbiorze spodziewałem. Zobaczymy jak dalej się będzie sytuacja rozwijać.

Brak komentarzy: