Krótka piłka. The Dark Knight = The Shit.
Trwa co prawda o jakieś pół godziny za długo i za mało czasu ekranowego dostają najciekawsze postacie, czytaj złoczyńcy, ale i tak, jest to, jak na razie, najlepszy film o Batmanie jaki powstał oraz jest to jedna z najlepszych ekranizacji komiksu, w sensie ogólnym. A najważniejsze, że w przeciwieństwie do Batman Begins, Mroczny Rycerz ma znakomitych, szalonych i wyrazistych bohaterów negatywnych. Nie myślałem, że kiedykolwiek to powiem, ale Heath Ledger kopie dupę Nicholsona. Serio. O ile Jack grał klauna o złych intencjach, w burtonowskiej wersji Batmana, to Ledger jest czystą, nieokiełznaną siłą chaosu. Chociażby dla niego warto ten film obejrzeć.
Czy wspominałem już, że największym osiągnięciem tegoż obrazu jest sposób pokazania czarnych charakterów? A...chyba tak. I chuj wziął krótką piłkę.
I jeszcze rzec chciałem, iż Christopher Nolan rządzi. Po Memento wiedziałem, że ten człowiek umie robić filmy, teraz tylko potwierdza moje podejrzenia, że jest jednym z najlepszych reżyserów w Hollywood obecnie.
Zbigniew zasugerował wstawić muzyczkę z The Dark Knight, ale ponieważ większość nut jest zrecyklowana z Batman Begins (po raz kolejny Hans Zimmer pokazuje, że coraz częściej brak mu świeżych pomysłów) to zrezygnowałem z tego konceptu. Jak zwykle będzie zatem, a więc, ode mnie klasyk - Ray Charles ze swoim ultrahitem, który z pewnością zna każdy z genialnej serii Bravo Hits czy innych, wielce szanowanych przeze mnie składanek, I Can't Stop Loving You. A od Zbycha będzie Burial - Archangel.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz