21 grudnia, 2010

Rozstania i powroty.

W piątek miałem okazję spojrzeć na Warszawę z 38 piętra. Wybrałem restaurację na swoje trudne pożegnanie, która mieści się wyżej niż taras widokowy PKiN. Od ładnych widoków odciągnęła mnie jednak kuchnia hiszpańska i wino.


Tak się złożyło, że w piątek miało miejsce jeszcze jedno wiekopomne wydarzenie – założono mi aparat na górną część zgryzu. Teraz jest już ok, ale wtedy to draństwo obcierało mi policzki i przeszkadzało w ruchach językiem, w dodatku miałem problem z gryzieniem, zatem musiałem ratować się zupką. Wybrałem bulion z winem Jerez, którego nie mieli na stanie. Sam rosół mam wpierdzielać? W restauracji? Ratowałem się gulaszową na ostro, która okazała się być dość niezła. Potem wino wprost z kieliszka, następnie lody z wódką, jeszcze trochę wina i byłem wieczorem usatysfakcjonowany. Moi współpracownicy jednak nie byli i zaciągnęli mnie do jakiejś modnej speluny na Starym Mieście, gdzie piliśmy Sobieskiego z Colą. Byliśmy wstawieni, to na pewno.

Kiedy przyszedł czas rozstania, w mojej głowie wykiełkował pomysł - jak wiadomo, pod wpływem ma się te najlepsze - wszystkich osobiście odwiozę do domu. Nie widziałem żadnego problemu w tym, że środkiem transportu dla milusińskich są różne linie komunikacji miejskiej. „Przecież możecie poczekać tutaj, kiedy będę pojedynczo was rozwoził” - powiedziałem. Nadmienić muszę, że byłem najtrzeźwiejszy z całej grupy. Skończyło się na tym, że po drodze na przystanek zaszliśmy do nocnego i kupiliśmy Cytrynówkę Lubelską, złoiliśmy ją i od razu lepiej się negocjowało. Doszliśmy do konsensusu - każdy wraca na własną rękę, z nadzieją, że trafi do domu, a rano będziemy się sprawdzać przez telefon.

Był happy end, jak w amerykańskich filmach, wszyscy bezpiecznie znaleźli się w domach, choć nie pamiętam, w jaki sposób sam wróciłem. Nikt mnie nie napadł, nie pobił, paczkę z prezentami od towarzyszy niedoli przywlokłem ze sobą. Innymi słowy, kolejny wieczór, z którego nie wiele pamiętam, a który z pewnością wart zapamiętania był.

Oby więcej takich pożegnań.

Brak komentarzy: