Liczba 2010 zaskoczyła mnie wczoraj po południu, gdy się wydostawałem z kacowych omamów niczym zima drogowców. Wciąż nie mogę uwierzyć, że nie dość, że Kubrick i Clarke się mylili, to teraz jeszcze Roy Scheider. Zaczynam myśleć, że jego sposób na Żarłacza Białego też może być naciągany.
Enyłej, rok jest, a kontaktu z kosmitami nie ma.
Okazuje się, że całe pokolenie pisarzy sci-fi, futurologów czy miłosnych guru leczących problemy świata za pomocą lsd, którzy przewidywali , że lada moment z czerni nad nami wyleją się zieloni Marsjanie, było w błędzie. Setki tysięcy ludzi marzących o fantastycznej przyszłości dostali po prostu więcej tego samego. Stanley Kubrick to nawet się ubezpieczył na wypadek, gdyby prawdziwi obcy pojawili się zanim dokończy 2001: Odyseję Kosmiczną.
Zatem jedną z rzeczy, którą sobie, jak i wszystkim znajomym, życzę w tym nadchodzącym roku to właśnie niedoświadczenia zawodu związanego z niespełnionymi marzeniami. I żeby mieć spożycie alkoholu pod kontrolą, bo przez nadużycie można skończyć na golasa lub zacząć rzygać będąc nieprzytomnym, przez co ryzyko uduszenia się znacznie wzrasta. Mnie w tym roku wódeczka namówiła na spacer o 4:20 rano przez całkiem spory kawał cholernie niebezpiecznej dzielnicy. Będąc naprutym tak, że było "auto pilot, no control". Wlokąć za sobą skręconą i opuchniętą kostkę.
W miarę udany Sylwester, innymi słowy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz