W związku z przewróceniem ostatniej strony "Callahan's Crosstime Saloon" Robinsona oraz "Opętanych" Palahniuka, postanowiłem się podzielić opinią swoją, istotną jak cholera, co do ostatnio pokonanych książek.
Po "Callahan's Crosstime Saloon" sięgnąłem z trzech powodów.
1. Lektura w oryginale to dobre ćwiczenie przed podejściem do zdobycia kolejnego certyfikatu językowego.
2. W latach '90 jacyś ambitni ludzie, z nie istniejącego już studia "Legend", zrobili grę przygodową opartą na całej serii książek obracających się wokół baru Callahana. Nigdy w nią nie grałem, bo oficjalnie premiery w Polsce nie miała. Jednak w jakiś sposób pismo "Secret Service" ją zrecenzowało i postawiło nawet wysoką ocenę (9/10, o ile pamięć mnie nie myli).
3. Była cholernie tanio do kupienia na Allegro.
Poza tym jakieś nerdowe nagrody pozdobywała w latach '70. Idąc logiką "Philip K.Dick, mistrzu sci-fi, o którym złego słowa nie powiem, też zdobywał nagrody w latach '70" postanowiłem zaryzykować.
No i powiem w ten sposób. Koncept jest wyjebany. Różne dziwne istoty, od obcych po nieśmiertelnych i telepatów, odwiedzają zwykły bar na przedmieściach. Mieszają się z tłumem ludzkich bywalców, którzy swoje smutki przyszli topić w alkoholu, a całością zarządza tłusty irlandzyk o nazwisku Callahan.
Wszyscy dzielą się opowieściami, dramatami, a nawet występami scenicznymi.
Nie jest to hard sci-fi, do którego trzeba mieć stopień profesorski z fizyki, żeby cokolwiek zrozumieć. Jest to rzecz bardziej humanistyczna. Robinson starał się pokazać, że niezależnie co się dzieje, jak bardzo rozdmuchana jest skala, z którą ma się do czynienia (czy to z końcem życia na ziemi przez atak obcych, czy z faktem, że jest się zagubionym nastolatkiem) zawsze można wpaść do tego znajomego miejsca, w którym czekają na ciebie dobrzy ludzie, zawsze skorzy do pomocy.
Przesłanie w sam raz jak na hipisowskie czasy, w których powstawała książka okazuje się trochę zbyt naiwne na dzisiejszy, opętany szczurzym pędem świat. Bardzo często ma się wrażenie, że Robinson trochę za dużo wypalił zanim zasiadł za maszyną do pisania. Postacie zrzucają z siebie emocjonalny ciężar siedząc wśród obcych, kiepsko ogolonych i zapijaczonych gości zdecydowanie zbyt lekko. A i ci sami ludzie, którzy popijają browar przyjmują wszystko trochę zbyt stoicko.
Bar Callahana wydaje się być miejscem nie z tego wymiaru. Z innego czasu. Książka prosta i naciągana, lecz dobrze się czyta. Nie jest to dzieło sztuki, ale zdecydowanie umili parę wieczorów, o ile znajdziecie egzemplarz.
"Opętani" Chucka Palahniuka. Jak do tej pory przeczytałem wszystkie publikacje tego autora i powiem szczerze, że chłopak obniża loty. "Opętani" to nic innego jak związane cienkim sznurkiem, nie powiązane ze sobą opowiadania, które Chuck pisał w wolnych chwilach. Owy cienki sznurek to główny wątek opowiadający o grupce osób, które chcą zostać pisarzami i przez to zdobyć sławę i pieniądze. Ażeby tego dokonać pozwalają się zamknąć w opuszczonym teatrze na trzy miesiące przez dziwnego starca, poruszającego się na wózku inwalidzkim oraz jego niezwykle dobrze wyposażonej asystentki.
Krótkie opowiadania są bardzo dobre i dobre. Na przykład "Exodus" o policjantach, którzy wykorzystują seksualnie lalki pokazowe dla świadków i o kobiecie, która próbuje ich powstrzymać. Albo "Flaki", gdzie niezwykle obrazowo pokazane są niebezpieczeństwa związane z masturbacją podwodną, w basenie, siedząc gołym tyłkiem na rurze odpływowej.
Jak mówiłem, fajna sprawa.
Zanim do nich się dobierzemy to niestety czekają na nas zbyteczne poematy, swoiste wprowadzenia do opowiadań. Nie wiem po co tam one. Przez nie Palahniuk wygląda jak nadęty, postmodernistyczny pseudoartysta. Poza tym pokazuje, że ma za dużo czasu wolnego.
Historia ludzi w zamkniętym teatrze, która spina całość, nie jest porywająca. Bohaterowie myślą o sprzedaniu swoich przeżyć, więc starają się jak najbardziej spieprzyć sobie warunki życia. Zatem niszczą zapasy jedzenia, zapychają kible, rozwalają zlewy i pralkę, psują lodówkę, pozbywają się światła, aż w końcu zaczynają się samo okaleczać.
Nie mówimy tu o drobnych bliznach, czy popsuciu fryzury. Bohaterowie odrąbują sobie części ciała, pozbywają się nosów i ust. Odrywają paznokcie. Niezbyt przyjemnie się to czyta, ale ponoć taki był cel Palahniuka.
Mogę mu zatem przybić pionę i powiedzieć "dobra robota, stary, ale za chuja do tego nie wrócę". W porównaniu z poprzednimi książkami Chuka, "Opętani" to rzecz słaba. Poleciłbym dla opowiadań, gdyby nie fakt, że wątek główny, wraz z poematami, zajmują aż połowę z około 430 stron. Wpierw wypożyczcie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz