19 stycznia, 2010

Więc Pośrednik.


Ergo Proxy. Anime często polecane ostatnio na JRK's RPGs, co jest dla mnie zagadką tak gigantyczną, że nawet nie próbuję jej rozwikłać. Ta produkcja mogłaby być bardziej niszowa tylko wtedy, gdyby wrzucili do niej gwałt na nieletnim, a soundtrack składałby się z brzdęków ze starego game-boya.

Ergo Proxy ma całą masę recenzji w sieci, które wprost mówią "zobacz to" albo "to jest niesamowite". Problem leży w tym, że nikt nie uzasadnia, dlaczego tak naprawdę jest godne polecenia.

Czym jest zatem Ergo Proxy? Gdybym był artystą, udając, że pod moją chamską powłoką znajduje się głębokie wnętrze, powiedziałbym, że bohaterowie tego anime aż do ostatniego odcinka poszukują odpowiedzi na to pytanie. Wspomniałbym o złożoności i niejednoznaczności. O tym, że w sumie równie dobrze można by się zapytać o sens istnienia, o Boga, o początek ludzkości i o to czy miłość jest rzeczywista...(dramatyczna pauza...cykanie świerszczy...)

Na szczęście nie mam głowy wsadzonej we własną dupę, więc powiem po prostu, że to wpytkę sci-fi produkcja. Skomplikowana opowieść o upadku utopii i podróży, zarówno po bezkresnej toksycznej pustyni, jak i wgłąb siebie. To tak jakby zmieszać Blade Runnera, Fallouta i Ghost in the Shell, dodać element superbohaterstwa oraz dorzucić masę kontemplacji na temat gatunku ludzkiego.

Brzmi fajnie, nie? Niestety, Ergo Proxy jest niedoskonałe.

Nierówne wszędzie, od kreski przez muzykę, aż po fabułę i dialogi. Raz zachwyca, aby po chwili zawieść na całej linii. Niektóre epizody są tak intensywne i dramatyczne, że dawki emocji starczyłoby na kolejną serię, a niektóre są bezsensownymi zapychaczami, nudzącymi do tego stopnia, że człowiek pauzuje, aby sprawdzić co nowego na naszej klasie. Pamiętam też jeden odcinek, w którym było tyle pieprzenia w stylu new age, że Coelho byłby dumny.

W tym przypadku jednak plusy przysłaniają minusy. Złe chwile tego anime szybko wyprzemy z pamięci, a te dobre zostaną na dłużej. Fakt, trochę niepotrzebnie przekombinowali momentami, ale nadal warto. Złapałem się też na tym, że kilkakrotnie zmieniałem swoje podejście do postaci. Ot, taki banalny przykład - od nienawidzenia, po uwielbienie (Pino ^____^). Bohaterów naprawdę ciężko jest zaszufladkować, a ich rozwój jest fascynujący. W tym dziale - pełen wypas.

I piosenka użyta w napisach końcowych wgniata tak, że żadna inna nie jest wstanie jej dorównać. Mówimy tu o "credit music", który kończy "credit music". Nic lepszego się pod tym względem nie znajdzie.

Takie 4 na 5 u mnie.

Brak komentarzy: