W pracy zacząłem spotykać się z ludźmi, którzy mają wpisy w Wikipedii. Sławo, nadchodzę.
Z innej beczki, nie ma to jak wrócić do domu po ciężkim dniu i zasiąść za sterami szambiarki. Sobie pojeździłem trochę po okolicy nowobogackich, dosłownie obrzucając ich piękne domki gównem.
Potem postanowiłem zdobyć trochę rispektu na mieście, a wiadomo, że nic tak nie podnosi szacunku, jak bieganie na golasa po zatłoczonych ulicach i napastowanie babć.
Kolejna atrakcja - ażeby zrobić na złość jednej mendzie zakochanej w tatuażach, podpłynąłem na tę wysepkę, gdzie gigantyczne reaktory stoją dumnie, niczym Kolos Rodyjski. Pobrałem odrobinę niebezpiecznych dla życia i zdrowia odpadów, zmieszałem z tatuażowym tuszem, po czym obserwowałem jak nowy wzór na policzku tego fagasa się wypalał radioaktywnym słońcem.
Następnie pojechałem na kampus akademicki, bo jakieś rastafariańskie pomioty zaczęły sprzedawać nieznany rodzaj narkotyku na moim terenie. Oczywiście pozbyłem się ścierw, przy okazji zdobywając formułę na nowy hit wśród dzieci i młodzieży. Szef wkurzających fanów reggae nie był zadowolony, cham mnie dorwał, pogroził i kazał wdychać niebiańskie opary. Kompletnie najebany zwyzywałem go od szmat, obiecując, że zabiję jak psa. Po czym uciekłem, cały czas będąc na haju.
Tak, Saint's Row 2 jest całkiem fajne. :)
Poza tym, dałem sobie ostatni rok na robienie w RPG Makerze. Patrząc niedawno na "scenę" zdałem sobie sprawę z tego, że zdecydowana większość osób na niej się udzielających nie przekroczyła 18-tki. Poczułem jak ostatni termit się wyprowadza, rzucając na pożegnanie, że gnijącym próchnem to się nie pożywi.
Nie mówiąc o tym, że przez jakieś 5-6 lat zabawy z tym programem wtopiłem w niego godzin setki, a efekty są raczej mizerne. Otwierałem projekty, rozpalony magicznym zapałem, po czym po kilku miesiącach walki zamykałem je, gdy wiara w dobrnięcie do końca drogi odchodziła. Tworzyłem grafiki w paincie, szukałem ich w sieci, przesłuchałem setek tysięcy midów i czym mogę się pochwalić? Jednym, piętnastominutowym pierdnięciem.
Zawsze marzyłem o stworzeniu gigantycznego jRPG na 50 godzin, z pokrętną fabułą i fajnym systemem walki, tak żeby złożyć hołd Chrono Triggerowi, czy serii Final Fantasy, na której to się wychowałem. Niestety, stworzenie czegoś takiego przez jedną osobę to wysiłek niemal tytaniczny, zdecydowanie za duży jak na moje barki. Dopiero niedawno sobie zdałem z tego sprawę, tak samo zresztą jak z moją starością.
Zatem, postanowienie noworoczne, jedyne jakie mam na na 2010 rok - zrobić trzy planowane projekty do grudnia 2011 i rzucić RMa w cholerę. Czas ruszyć dupę w ciekawsze miejsca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz