18 stycznia, 2010

Twarz nieskalana myślą.

Czy kiedykolwiek zdarzył wam się dzień, kiedy o niczym nie myśleliście?
Czas, w którym wasz mózg tęsknił za jakimś sensownym konceptem do pożywienia się, a jedyne co mogliście mu zaoferować to nicość, przypominającą pustkę w portfelu?

Ile dób w życiu spędzamy, które nie wyróżniały się niczym szczególnym i były całkowicie do zapomnienia?

Ostatni weekend był taki dla mnie. Nie robiłem nic specjalnego, nie przeżyłem żadnej ekscytującej chwili. Podejrzewam, że nasz żywot jest wypełniony po brzegi podobnymi dniami.
40 lat później człowiek wypowiada te sławne słowa "co się stało z moim życiem?". Następnie pojawiają się przebłyski różnych przeżytych momentów i kolejne banalne pytania: "co bym zrobił inaczej?" i "a co jeśli...?".
Całe to zadręczanie się po to, żeby zapewnić siebie, że nasze istnienie ma sens. Pół biedy jak dojdziemy do wniosku, że rzeczywiście tak jest. Gorzej, jeśli okaże się, że na starość nie ma się ani jednej chwili, która zapadła nam w pamięć. Że przez te wszystkie lata było się intelektualnie i emocjonalnie niezdolnym do zaznaczenia swojego miejsca na świecie. Było się tylko obserwatorem wydarzeń, zamiast uczestnikiem.

Jak sobie z tym radzić? Pić więcej? Angażować się uczuciowo w wesela, czy pogrzeby w rodzinie i wśród znajomych? Szczerze podziwiać osiągnięcia przyjaciół w FarmVille i Mafia Wars?

Chuja tam.

Trzeba wybrać sobie jakiś szczegół z dnia, scenę wartą zapamiętania i stworzyć wokół niej pewną opowieść. Historię związaną z danym okresem swojego życia. Jak znacznik albo kamień milowy. Zakładka w książce. Żeby móc na starość odnaleźć się w labiryncie swojego umysłu.

Wiem, pseudo-filozoficzny bełkot i pieprzenie w stylu new-age, niczym Coelho. Tak działają na mnie zjazdy na studiach zaocznych :/ Poza tym, to w sumie nie najgorsza wskazówka, żeby uniknąć efektu "uciekających dni".

Brak komentarzy: