29 grudnia, 2009

Post scriptum.


Najfajniejsza sprawa związana z Wigilią i dniami świątecznymi jej towarzyszącymi to wolne od pracy. Mój problem ze snem nie istniał w czasie (ponownych) narodzin Chrystusa.

Kładłem się jak zwykle o 3-4 i spałem do 12 lub później. W końcu czułem się wypoczęty i gotów na wszystko. Cały dzień wypełniony atrakcjami typu żarcie, łażenie po rodzinie, gadanie o dupie Maryli z ludźmi, których nie lubię i nawet przez chwilę nie czułem senności. Niestety, ten piękny okres się skończył, a wraz z tym faktem wróciły kłopoty nocne.

Staram się, zmuszam i ciężko pracuję nad tym, żeby wcześniej zasypiać niż 3 nad ranem, ale mi nie idzie. Jak położę się o północy, czy trochę później, to po prostu turlam się z jednego boku na bok przez jakieś dwie godziny. Wszystko mi przeszkadza. Poduszka cały czas niewygodnie się układa pod głową, zakryty kołdrą czuję gorąc, poza nią jest za zimno, śnieg zbyt mocno odbija światło latarni z ulic, prześcieradło za mocno się nagrzewa przez te moje ruchy, powietrze za gęste... Najlepsze jest to, że kiedy się uspokajam i czuję, że zaraz usnę to pęcherz daje o sobie znać. Wychodzę zatem, robię co trzeba, wracam i zaczynamy zabawę od początku.

Wstaje potem rano jak trup z grobu, ożywiony promieniowaniem księżycowym. W pracy czuję się wypluty, przychodzę do domu i pomimo wypicia kaw, energy drinków czy napojów z guaraną to po prostu muszę przyciąć komara, choćby na godzinę...ech.

Niech to wszystko szlag :(

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

znam to, sam miałem kiedyś problemy ze snem ale na szczęście już mi przeszło. najgorsze w tym wszystkim jest to, że człowiek kładzie się zmęczony do tego łóżka, a i tak nie może zasnąć, bleh.

Grimm pisze...

"sam miałem kiedyś problemy ze snem ale na szczęście już mi przeszło"

03:46:00

Właśnie widzę :)

Mój problem polega na tym, że spać to mi się dopiero zachciewa w okolicach 3. Przed tą godziną po prostu nie czuję zmęczenia. A budzę się styrany jakbym kilka dni z rzędu łoił wódę bez popity.