14 grudnia, 2009

Ściana tekstu.

Narodziny, nauka korzystania z nocnika, przedszkole, bicie się z resztą dzieci po genitaliach, podstawówka, dorastanie, liceum, pryszcze, długie włosy, studia...a potem pewnie nudna praca do emerytury, brak czasu, ślub, dzieci, impotencja i śmierć.

Jeśli miejsce między przecinkami uda się wypełnić pierdołami takimi jak czytanie książek, słuchanie muzyki, sesyjki filmowe, giercowanie i parę zbliżeń seksualnych to chyba nawet dość przyzwoite to życie może się okazać.

A na co konkretnie warto tracić tą drogocenną przestrzeń pomiędzy etapami starzenia się?

Z pewnością nie na cholernie kiepskie "9" mało znanego pana Ackera. W 2005 roku Acker zrobił dziesięciominutowy filmik o tej samej nazwie, który był bardzo fajny. Potem Tim Burton dał mu pieniądze na przekształcenie swej udanej animacji w coś większego. Nadzieje związane z tym obrazem były ogromne i , jak zwykle w takich przypadkach, skończyło się totalnym zawodem.

Jak wielkim talentem trzeba być obdarzonym, żeby zrobić film pełnometrażowy, z gwiazdorską obsadą , mając wsparcie finansowe znanego filmowca (będącego jeszcze "strażnikiem jakości" całego projektu), który jest gorszy od zrobionego przez siebie, za marne grosze i bez żadnych głosów krótkiego metrażu?

Nawet twórcy pierwszej "Piły" lepiej sobie poradzili w takiej sytuacji.

Pacynki walczące ze złym S.I w świecie post-apokaliptycznym, gdzie ludzie wyginęli to świeży pomysł, szkoda, że cała reszta to schematyczna kupa gnoju. Hollywoodzki nowotwór mózgu, obecny niemal w każdej innej superprodukcji dotkliwie zaznacza swoją obecność w dziele Ackera. Znowu mamy bandę idiotów, którzy zbawiają świat. Znowu soundtrack jest głośny, patetyczny i nie pasujący. Dialogi są beznadziejne, a zakończenie kompletnie nielogiczne. No i, pomimo tego, że to pacynki, mamy przedstawicielkę płci pięknej (pacynka zamaskowana ninja zresztą), która od razu zakochuje się ze wzajemnością w herosie.

Nie warto. Lepiej obejrzeć krótszą wersję na youtube. Zapowiada się, że pan Acker nigdy nie wzniesie się ponad te 10 minut pierwszego wcielenia "9".

Ponadto, pokrótce "Zack & Miri kręcą porno" Kevina Smitha:

- Dwoje znajomych, którym grozi eksmisja postanawiają zarobić kręcąc pornosa. Fajnie się zapowiada.
- Przeklinają, co drugie słowo to "kurwa". Typowy Kevin Smith czyli. Na plus.
- O kurwa! Justin Long ma zajebistą rolę! :D no kurde, nie spodziewałem się :)
- W tle muzyczka z porno z lat 70, gadają i zatrudniają ludzi do swego arcydzieła.
- Uuu cycki!
- Jay, bez Silent Boba jest równie fajny co Justin Long. Mamy połowę filmu. Nadal jest fajnie, nawet śmiesznie. Postacie realistyczne i ekstra dialogi. Przypominają mi się "Szczury z supermarketu" i "W pogoni za Amy".
-Główni bohaterowie się rżną. Spoko. Ejże! Co to ma być? Ech, drastyczny spadek jakości mamy. Z komedii przemienia się w operę mydlaną dla starych bab.
- Przez drugą połowę filmu nic się kurwa nie dzieje. Soundtrack zmienia się w typowe gitarowe plumkanie młodzieżowe, charaktery wszystkich grających się zmutowały, już nikt nie zachowuje się normalnie. Kurwa, zdaje sobie właśnie sprawę, że oglądam beznadziejną komedię romantyczną.
- Zakończenie. Ostatnia taka wpadka filmowa Kevina Smitha miała miejsce przy "Jersey Girl". Co za skurwysyńsko zmarnowany potencjał. Do połowy jest naprawdę przyjemnie, a potem...jezus. Jeśli dalej tak ma być to już lepiej niech zrezygnuje z reżyserki.

Jak łatwo zauważyć, nowa muzyka przybyła na wrzutę. Zbychu zaprasza na kawał porządnego post-rocka w wykonaniu Caspian. Ja proponuję w ten śnieżny wieczór twór autorstwa Buddy Holly & The Crickets.

Brak komentarzy: