Sprawa wygląda następująco. Mój rodzic poprosił ładnie o polecenie jakiegoś tytułu, w który mógłby w miarę bezstresowo pograć.
Dał mi jasno do zrozumienia, że strzelaniny typu CoD odpadają, ponieważ akcja zazwyczaj jest za szybka, za dużo klawiszy do opanowania i takie tam inne biadolenie. Z tego samego powodu odpadają wszelkie arcade'y. RPGi mają za dużo statystyk i jest tam jakiś wybór. On nie chce wyboru! Wybór miesza w głowie, dezorientuje! Jak źle wybierze, będzie musiał wczytać poprzednią grę itp. Przygodówki, ok, ale tylko w języku polskim i najlepiej od razu z solucją, tak na wszelki wypadek. RTSy za szybkie, turówki za wolne, więc nie.
Znacznie zawęziło to obszar poszukiwań.
Postanowiłem zatem spenetrować środowisko gier casualowych. Zacząłem od tego, o czym kiedyś słyszałem, że jest fajne - Plants vs. Zombies.
Koncept od razu chwycił mnie za serce, bo przypomniał mi o roli Clinta Eastwooda w Gran Torino. Mamy trawnik, a nieproszeni goście cały czas zakłócają nam spokój. Trupy podchodzą z prawej, a nasza baza jest po lewej. Pośrodku – trawnik, podzielony na mniejsze pola, który służy jako prywatne Waterloo. Niestety, broni palnej brak. Mamy za to przeróżne typy roślin, za których pomocą trzeba przegonić oponentów.
Zasadniczo, mamy tu do czynienia z umiejętnym równoważeniem zasobów, tak aby się obudować, jednocześnie nie pozostając bezbronnym. Słońce jest naszą walutą, raz na jakiś czas „spada” z niebios dając możliwość posadzenia roślinek. Najważniejszą rolę w naszym arsenale odgrywa słonecznik, który tworzy promienie słońca dla nas do zgarnięcia.
Z wystarczającą ilością słońca, można posadzić wszystko. Od zieleniny strzelającej groszkiem, poprzez bomby z wiśni, min z kartofli czy orzechów robiących za przeszkodę. Asortyment, jakim przyjdzie nam dysponować, powiększa się z poziomu na poziom, a na pole bitwy możemy zabrać jedynie 9 roślin. Gra wymaga od nas strategicznego myślenia już na etapie przygotowawczym.
Później dochodzą działania nocne, gdzie większość roślin dziennych jest bezużyteczna. Zamiast nich, mamy grzyby. Podobnie jak z zieleniną, tu też czeka nas strategiczny zawrót głowy.
Co do umarlaków, jest ich mnóstwo. Najczęściej spotykać się będziemy ze zwykłymi, śliniącymi się, których łatwo pokonać. Z czasem jednak, zaczną pojawiać się zombie w pancerzu (kubeł na głowie, drzwi wejściowe w ręku czy nieżywy w stroju futbolisty), zombie intelektualista, zombie-skoczek, zombie-gwiazda disco czy zombie na delfinie. Wszystkie są ładnie animowane, z masą detali i osobowością.
PvZ jest zróżnicowana, ciągle zaskakuje, przez co wymaga dostosowanie taktyki do danej sytuacji.
Ponadto, oprócz głównego trybu rozgrywki, mamy też ogrom mini-gier. Cel w nich pozostaje niezmienny, ale różnią się sposobem jego osiągnięcia. Na przykład kręgle, w których rzuca się orzechem żeby powstrzymać fale truposzy. Albo jednoręki bandyta, gdzie losujemy jednostki, które przyjdzie nam zasadzić, po "wrzuceniu" odpowiedniej ilości słońca.
Inne tryby to "Puzzle" oraz "Survival" i choć domyślam się, o co może w nich chodzić, jeszcze ich nie odblokowałem.
Jakby tego było mało, podczas gry zbieramy kasę, którą można wydać u pomocnego sąsiada na ulepszenie roślin czy sprzętu, i dokupić slot na jednostkę.
Mamy również almanach, w którym znajdują się informacje na temat zdobytej roślinności, okraszone historyjkami z życia naszych jednostek, większość jest świetna i pomysłowa.
To, co podoba mi się najbardziej w Plants vs. Zombies to poziom trudności. Jest odpowiednio wyważony. Zanim gra rzuci nas na głęboką wodę, uczy jak sobie radzić w ciężkich sytuacjach i pokazuje co do czego służy. Pierwsze plansze, czysto tutorialowe, są proste, lecz z czasem robi się coraz trudniej, ilość zombiaków się powiększa, fale, w których atakują robią się częstsze etc.
Mam taki problem z większością gier strategicznych, że trzeba się w nich domyślać, co robi dana jednostka i jak można efektywnie z niej korzystać w walce. I zazwyczaj po kilku łatwych poziomach, nagle kolejna plansza okazuje się niemożliwa do ukończenia. Ale hej, może po prostu jestem do bani w strategiach.
W Plants vs. Zombies ta kwestia nie istnieje. Z czasem robi się trudno, ale nigdy frustrująco trudno i najczęściej rozumiem, dlaczego przegrywam, co mogłem zrobić lepiej, gdzie popełniłem błąd. Poza tym, jak można złościć się na tak uroczo zaprojektowane chodzące wcielenia śmierci?
Podsumowując, polecam. Tytuł ten nadaje się dla całej rodziny, odnajdzie się w nim hardkor grzejący w Call of Duty, wykwintny strateg, który kciukiem przechodzi serie Total War, jak i członek rodziny zaawansowany wiekowo, który na komputer spogląda podejrzliwie.
A teraz wynocha z mojego trawnika.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz