19 kwietnia, 2011

Dredd vs Death



Good Old Games to fantastyczny wynalazek. Nie tylko pozwala odkryć diamenty, które się pominęło lata temu, gdy premierę miały, ale również daje drugą szansę tytułom niedocenionym, które finansowo niezbyt dobrze sobie radziły. Outcast przychodzi na myśl, czy Beyond Good & Evil. Jednak to, co najlepsze na GoGu, to promocje. Typu -50% na wszystkie gry danego producenta, -30% na tytuły z całej serii, etc.

Ostatnio, w przypływie zakupoholicznego szału, skusiłem się na parę perełek Rebellionu. I Sędziego Dredda, żeby wykorzystać zniżkę do maksimum. Poniżej szczegóły.

Kiedyś grałem w Dredd vs Death, ale to demo było. Odczucia miałem mocno negatywne. Nie chodziło tylko o to, że DvD było graficznie mało apetyczne, ale przede wszystkim o to, że spodziewałem się czegoś innego. Rebellion wówczas był po wybitnym Aliens versus Predator, świat Sędziego Dredda był i dalej jest fascynujący, satyryczny i brutalny zarazem, zwiastuny były obiecujące, nic dziwnego zatem, że oczekiwania miałem wygórowane. Po demie byłem zniesmaczony, bo ta adaptacja Dredda okazała się być średniawym FPSem.

Jednak wróciłem do Dredda i teraz o nim piszę. Zrobiłem to z kilku powodów:
  1. Dredd to fajny gość.
  2. Nostalgia.
  3. Dziwne odczucie, że jeśli dam grze szansę, pozytywnie mnie zaskoczy.

Rebellion to zespół nierówny. Z jednej strony genialne Rogue Trooper (inna licencja 2000 AD) czy wspomniane AvP, z drugiej - szamba w postaci Rogue Warrior i Shellshock 2. Dredd jest czymś pomiędzy.

Nauczony doświadczeniem, podszedłem doń bez żadnych oczekiwań. Przyznam, że sam początek pozytywnie mnie zaskoczył. Tutorial jest beznadziejny, jasne, grafika do najświeższych nie należy, a dźwięki zaczerpnięto jeszcze z pierwszego Half-Life. 
Ale potem, kiedy mamy pierwszą misję, w której pacyfikujemy nielegalną demonstrację, ujrzałem w Dreddzie potencjał. Uczestnicy protestu chcieli ograniczenia wpływu Sędziów, nawoływali do przyjęcia standardów demokratycznych i zwiększenia swobód obywatelskich. Po czym Dredd, prowadzony przez gracza, wkroczył do akcji, wraz z resztą załogi. Wpierw trzeba było siły na demonstrantach użyć, potem skuć i wsadzić do zamrażarek na 6 miesięcy lub więcej. 

Następnie przyszła pora na graficiarzy. Chamy nie chciały się poddać, kilku ustrzeliłem zatem, zmuszając resztę do przemyślenia sprawy. W świecie Sędziego Dredda wolność słowa nie istnieje, przeciwnicy polityczni to przestępcy, a za wysprayowanie ściany grozi kara śmierci. Przykład fantastycznej dystopii.
Gdyby całość była utrzymana w podobnych klimatach, Dredd z pewnością byłby ciekawszym tytułem.

Na początku również widzimy Mega City One w najlepszej formie. Mnóstwo cywili (choć jest ich może z 5 modeli w całej grze), zakręty, schody i przejścia, paleta kolorów ogromna, pojazdy latające tu i tam. Ma się wrażenie, że miasto jest duże i żywe.

Całą iluzja pada w momencie, kiedy pojawiają się wampiry. A potem zombie. Wraz z opuszczeniem bardziej rzeczywistych kwestii, poziomy stają się coraz bardziej liniowe i mniej interesujące.

W pierwszych poziomach, gra kładzie nacisk na aresztowaniu złoczyńców, zamiast zabijaniu ich. Nie jest to tak skomplikowana sprawa, jak w SWAT 4 na przykład, tutaj wystarczy krzyknąć i jeśli sprawca się nie posłucha, można pozbawić go życia. Ewentualnie, dla chętnych stworzono możliwość wytrącenia broni z rąk przeciwnika, wówczas natychmiast się poddają. System aresztowań jest fajnym dodatkiem i pozwala bardziej wczuć się w rolę Sędziego. Mierzy też nasze zachowanie, więc nie można pozwolić sobie na wystrzelanie wszystkiego, co się rusza.

Z czasem jednak, zostawiamy sprawiedliwość i takie tam, bo nagle okazuje się, że Sędzia Śmierć, wraz z innymi Sędziami o nadnaturalnych zdolnościach, uciekł! Zmieniają ludzi w zombie i wampiry, są zagrożeniem dla miasta, a kto wie, może nawet dla całego świata! Tylko Dredd jest w stanie nas uratować! etc.

Po dwóch czy trzech poziomach nadzieja gaśnie, gra zmienia się w typową strzelankę z hordami wrogów i apteczkami w rolach głównych. Wspomniane aresztowania można olać, Sędziów, którzy nam pomagają zignorować, wraz w zasadzie z wszelką bronią, jaką napotkamy na naszej drodze, bo Lawgiver – podstawowy pistolet wielozadaniowy Dredda, jest taki dobry.
I nagle, po koło 6 godzinach, gra się kończy. Uratowaliśmy świat i możemy wrócić do normalnych obowiązków.

Ale hej, przynajmniej muzyka jest cacy.

Czy zatem Dredd vs Death pozytywnie mnie zaskoczył? Nie. Jest krótkim, mało ambitnym FPSem z masą akcji i humorem gdzieniegdzie. Grałem w gorsze rzeczy. Jeśli ma się trochę czasu do ubicia, można spróbować. 

Brak komentarzy: