01 lutego, 2010

Trzeci wymiar kina.

Tak, wiem. Spóźniłem się z tym postem jakiś miesiąc. Jednak chciałem mieć za sobą zarówno wielce rozreklamowaną wersję trójwymiarową, jak i 2D zanim zasiądę do recenzji Avatara.

W przeogromnym skrócie: Idźcie na to w 3D. Imax przedłużył wyświetlanie tego filmu aż do końca lutego, więc czasu pod dostatkiem. Jeśli macie tylko kino 2D w okolicy to lepiej poczekać na jakieś ładne wydanie dvd/bluray.

Weźmy się za szczegóły. Na wstępie musimy sobie coś wyjaśnić, przeklęci fanboye Avatara, James Cameron dłubał przy tym filmie lat 10 czy 15 nie dlatego, bo tworzył mitologię świata, charakteryzował postacie czy planował sequele. Cameron siedział nad technologią i efektami (60% filmu to jeno czyste CG). Chciał zrobić obraz tak łechtający oczy, że trzeba zobaczyć go na gigantycznym ekranie, by go docenić. Na tym polegał plan Dżejmsa. Żeby znów zaciągnąć publiczność do kina.

Więc nie, Cameron nie wie co zrobi z kontynuacją, bo jej nie planował. Stulcie ryj w końcu.

A co do założeń Jamesa, udało mu się to znakomicie, bo Avatar już zarobi ponad 2 miliardy zielonych, stając się najlepiej zarabiającym filmem wszechczasów. Czy zasłużenie? Miesiąc temu powiedziałbym, że nie. Po zobaczeniu filmu ponownie, tym razem w 2d, zmieniłem zdanie.

Fabuła Avatara jest prosta. Dialogi są kiepskie. Postacie jeszcze gorsze (poza Quaritchem). Tutaj Oskara nie będzie. Jednak, jeśli porównać opowieść o niebieskich, kosmicznych, kocich indianinach z megaprodukcjami z lat poprzednich, to tekst Camerona zasługuje na literackiego Nobla.

Taki trend w Hollywood, że nie zawracają sobie dupy z, choćby drobnym, przedstawieniem o co kaman, i od razu przechodzą do rozpierduchy.
Avatar ma wyraźny wstęp, rozwinięcie i zakończenie. Fabuła, wraz ze słowami, które wyrzucają bohaterowie, jest funkcjonalna. Jest humor, jest przygoda, jest romansik. Spełnia swoją rolę, ale nic ponadto. Avatar mieni się zatem w pozytywnych barwach, jeśli chodzi o narrację, lecz nie zapominajmy, że zrobić coś lepszego od szajsu znanego z Transformers 2 nie jest aż tak trudno.

Aktorstwo w większości przerysowane, ale takie chyba było założenie (btw. zauważyliście, że wszyscy, którzy grali Na'vi są albo latynosami albo czarni? :D). Muzyka Jamesa Hornera, tak samo jak fabuła, funkcjonalna jest. Horner uwielbia sam z siebie kopiować. Niektóre momenty w Avatarze są obdarzone dźwiękami z "Troji", "Obcych", ba! nawet Tytanika. Tutaj też bez zachwytów.

Można się też przyczepić do braku oryginalności nowego filmu Camerona. Mamy:
- dizajn obcych skopiowany z komiksów z lat '60
- fabułę zerżniętą z "Tańczącego z Wilkami" i z "Pocahontas"
- koncept przenoszenia myśli ludzkich w obce formy życia, żeby poznać planety z nieprzyjemną atmosferą od braci Strugackich (jedno z miejsc akcji u Strugackich zwało się "Pandora" zresztą i była zamieszkana przez istoty o nazwie "Nav'e")
- o muzyce już wspomniałem.

Efekty specjalne. Tu dochodzimy do momentu, w którym muszę napisać, że wszystko to co powyżej jest równie istotne, co pierdnięcie w próżni. Brak mi słów, żeby nakreślić niesamowity poziom szczegółowości, jaką cechuje Avatara. Każdy kadr filmowy jest cholerną ucztą dla oka. Jednego i drugiego. Cholera no, efekty zabijają, dosłownie (jakiś rusek zszedł na zawał w czasie projekcji). Absolutnie trzeba wybrać się więcej niż jeden raz na Avatara, aby zwrócić uwagę na drobne detale dżungli. Na opadające liście podczas upadku wielkiego drzewa, które iskrzą w słońcu (albo jednym ze słońc). Na kawałki kory, przemieniającej się w popiół. Na płonące koniopodobne coś. Pandora hipnotyzuje, jak dziewczyna tańcząca na rurze (ponoć ludzie mają depresję po wyjściu z seansu, bo nasza rzeczywistość brzydsza).

To jest film, na który się idzie zamiast na jazdę kolejką w wesołym miasteczku. Dziadzio Cameron znowu jest pionierem. Zupełnie jak w przypadku Arnolda wydłubującego sobie oko w Terminatorze, epickiej końcówki "Obcych", wodnej twarzy w Głębi, T-1000 z T2 i zatonięcia Tytanika. Aż z nadzieją w przyszłość teraz patrzę na jego adaptację Battle Angel Ality.

Czyli, przyjemna, wręcz "disneyowska" bajeczka, obdarzona najbardziej niesamowitymi widokami w historii kina. Tylko 3D Imax, Dolby albo GTFO.

2 komentarze:

Sleeper pisze...

Mnie to ciekawi różnica między 3D w IMAXie, a tym w Multikinach, Dolby3D czy coś. Sam widziałem tylko w IMAXie, ale słyszałem różne opinie na temat obu. Jedni twierdzą że tu jest gorzej a inni że tu. Chyba trzeba się przejść jeszcze do Multi ;)

grimm pisze...

To sobie idź :P ja i tak już za dużo pieniędzy wydałem na Avatara :)

tu jest dość ciekawy artykuł o zagadnieniu cię interesującym, panie Sleeper:
http://film-fx.blogspot.com/2009/12/dlaczego-czowiek-ma-pare-oczu-gdy.html

Według niego Dolby lepsze.