Ponieważ dzień w pracy mija wolno to postanowiłem urozmaicić sobie czas poprzez próby dotknięcia językiem czubka swojego nosa. Próbuję już tak szóstą godzinę. Skąd inspiracja do takiego zachowania? Otóż w weekend, który to spędziłem we Władysławowie, znajomy wspomniał, że niektórzy opanowali tą niezwykłą sztukę do perfekcji, więc postanowiłem sprawdzić czy i ja zaliczam się do tych wybrańców. Niestety, nie dane mi jest posmakować skóry, która schodzi z okolic moich nozdrzy po zbyt długim siedzeniu na słońcu.
Wszystko przez starą kontuzję języka, której nabawiłem się w czasach swojej szalonej młodości, gdy jeździłem po Azji. Pamiętam, że był taki facet w Bangkoku, który potrafił w ustach trzymać ogromne ilości ostrych żyletek, wcale się nie raniąc. Oczywiście, musiałem mu udowodnić, że to co potrafi żółty potrafi też i biały, przez co prawie skróciłem swój język o połowę.
Na szczęście dla mnie i dla kobiet w moim życiu, nie doszło do tego ;)
Wszystko przez starą kontuzję języka, której nabawiłem się w czasach swojej szalonej młodości, gdy jeździłem po Azji. Pamiętam, że był taki facet w Bangkoku, który potrafił w ustach trzymać ogromne ilości ostrych żyletek, wcale się nie raniąc. Oczywiście, musiałem mu udowodnić, że to co potrafi żółty potrafi też i biały, przez co prawie skróciłem swój język o połowę.
Na szczęście dla mnie i dla kobiet w moim życiu, nie doszło do tego ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz