14 września, 2009

Bóg jest astronautą.

Bywa tak, że nie słucha się naprawdę muzyki, dopóki nie nastawi się głośników na maksimum, aż dostaje się z nich podmuchem powietrza, a uszy zaczynają krwawić. Trochę nie składnie, ale chyba wiadomo o co kaman.
Ostatnie takie moje doświadczenie dotyczyło koncertu Tides From Nebula/Caspian/God is an Astronaut w dniu pańskim 09.09.09 r.

To co usłyszałem przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Wpierw warszawski Tides From Nebula, zespół który grał i poruszał się jakby chciał rozwalić scenę. Spodobało mi się tak, że aż zakupiłem ich album, jak tylko skończyli plumkać. Potem amerykański Caspian. Ponownie znakomitość, choć trzymali się struktury post-rockowej dość sztywno, czyli wpierw spokój, a potem stopniowanie napięcia aż do totalnej rozwałki. Szkoda, że zagrali tylko godzinę. Ich "Sycamore" na zakończenie było niesamowite, szczególnie gdy cały zespół zaczął w bębny walić.

God is an Astronaut pozamiatał. Niezłe wizualizacje, świetne oświetlenie, no i ta muzyka... a jak na koniec Caspian ich wspomógł na bisie to myślałem, że zejdę z zachwytu.

Jednak nie ma to jak bycie pod sceną, tuż przy głośnikach dwukrotnie większych od siebie, wpatrując się na popisy gitarowe. Żaden narkotyk wówczas nie jest potrzebny. Połączenie głośno nastawionych, znakomitych nut, spoconych ciał i festiwal świateł wystarczy, żeby odlecieć. Obserwując takie zjawisko ma się wrażenie, że cały świat jest wielki, pulsującym organem seksualnym. Epicentrum orgazmu.

Bywa, że takie doświadczenie może być lepsze od seksu. Seks może być zachowawczy i zimny. Natomiast emocjonalny koncert w ciasnym klubie jest jak spontaniczna pornografia z udziałem amatorów, którzy robią to tylko ze względu na frajdę jaką to daje.

Oby jak najwięcej takich koncertów w Polsce.

Brak komentarzy: