Styczeń powitałem w odbycie Polski, otoczony scenerią rodem z mokrego snu entuzjasty zimy nuklearnej. Chociaż nie, jestem niesprawiedliwy. Pruszków to nie odbyt, co najwyżej jest zagłębieniem pod pachą na ciele naszego kraju.
Pomimo niezbyt pozytywnego wstępu, przyznać muszę, że sylwester udany był. Dla mnie okazał się być prawdopodobnie jednym z lepszych w ostatnich kilku latach. Zauważyłem jednak pewną niepokojącą zależność. Im więcej wypiję, tym bardziej impreza mi się podoba. W stanie nietrzeźwości mogę nawet siedzieć w samotności w ciemnym kącie, a i tak będę cieszyć mordę. Nie muszę nikomu przypominać o tym, że trzeba się kontrolować z konsumpcją, żeby udany wieczór nie przemienił się w festiwal przetrawionej żywności i jak trudne jest to do wykonania. Akurat w tym roku udało mi się znaleźć równowagę. Brak mdłości, brak kaca (to pewnie zasługa magicznego 2KC), dotrwanie do końca zabawy (no prawie), spokojny sen i żadnych niespodzianek z rana.
Niezwykle podobało mi się też to, że tym razem nie wpadłem na żaden genialny pomysł, jak na przykład wracać po pijaku do domu o 4 nad ranem, wdać się w wyścig w piciu i zemdleć przed godziną zero, wcześniej dwukrotnie wymiotując, czy też – to moje ulubione – zrezygnować całkowicie z radosnych uniesień i siedzieć w domu grając w RPGi.
Zatem, rok 2011 uważam za rozpoczęty należycie.
Do formy w prowadzeniu bloga powinienem wrócić już niedługo. Miałem zamiar wczoraj coś wrzucić, ale nic ważnego nie działo się w internecie od niedzieli 26 grudnia.
Dziś pierwszy dzień bezrobocia :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz