Nie, jeszcze nie mam swojego internetu. Korzystając z mojego magicznego laptopa i wbudowanego weń Wireless LAN, jadę na kradzionym.
Telekomunikacja Polska (nie śmiać się proszę), daje dupy zamiast połączenia i nie wiadomo kiedy i czy w ogóle doczekam się na dostęp do sieci od nich. Czy coś jeszcze działo się przez czas mej nieobecności w internetach? A zaiste, działo się. Nie wybrałem się ze znajomymi w góry, bo poprawki zaliczyć próbowałem, a i tak rozpierdoliłem nogę swą.
Jak, pytacie? Biegnąc na metro. Skoczyłem, zamiast iść po ostatnich schodkach, źle upadłem i viola, czy inna Zenona, poszły mi 2 z 3 wiązań wokół kostki. Tego samego dnia do szpitala, na ostry dyżur i powiem wam, że za chuja nie jest to jak w telewizji. Na przyjęcie czekałem 5 godzin. 5. KURWA. GODZIN Założono mi pół-gips, z którego wydostałem się 4 dni później i powiedziano, że mam sobie stabilizator sprawić. Takie urządzonko tandetne, które wspomaga chodzenie i trzyma kostkę w miejscu. Mam w tym diabelskim ustrojstwie, przez które noce nie śpię, bo jest tak nie wygodne chodzić 6 tygodni. No i robić sobie zastrzyki przeciw krzepnięciu krwi. I smarować nogę szajsem, dzięki któremu opuchlizna mi zniknie. Dodatkowo, co 2 godziny mam kostkę okładać żelem ówcześnie schłodzonym. Cały czas praktycznie na proszkach przeciwbólowych jestem. Ketonal, Apap i Ibuprom. Normalnie raj, do chuja. Więc od tygodnia siedzę na tyłku i cierpię, oglądam filmy, czytam księgi i gram. Piję wino codziennie, na poprawę krążenia teoretycznie, ale w praktyce, pozwala mi szybciej zasnąć. Ten stabilizator w spuchniętą kostkę mi się wbija i boli jak skurwysyn. W końcu Dylana wrzuciłem, więc hańba z poprzedniego wpisu zostanie zmyta ;) Jutro update planuje, no chyba, że ktoś wykryje moje złodziejskie poczynania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz