23 lutego, 2009

Kroniki. Część numer jeden.

Dziś pierwszy dzień kronik, zapisków i innych podsumowań rzeczy, których doświadczyłem w niedawno przeżytych mrocznych czasach spędzonych z dala od sieci.
Na początek filmy, które oglądałem w bólu i cierpieniu.
Przezajebiste:
"Memento" - chyba 7 albo 8 raz oglądałem. Za każdym razem świetne wrażenie zostawia. Guy Pearce jako człowiek bez pamięci krótkotrwałej, niesamowity scenariusz, genialny montaż. Najlepsza rzecz Nolana i mówię to z pełną świadomością tego, że niedawno zrobił "Mrocznego Rycerza" (Ledger dostał Oskara pośmiertnego wczoraj. A to supryza).
"Heat" - Robert De Niro, Al Pacino, Val Kilmer i chuj wie kto jeszcze w najlepszym filmie o nieudanym skoku na bank. Absolutny "must-see".
Dobre:
"Once Upon A Time In The West" - czyli kolejna, po trylogii o dolarach, próba Sergio Leone z westernem. Bez Clinta niestety. Za to Charlie Bronson jest, więc też jest fajnie. Bronson gra "człowieka bez imienia" a.k.a "Harmonijka" (bo lubi se chłopak pograć czasem), który ściga, z nieznanych powodów, hultaja i nicponia - Franka - i tu rewelacyjny Peter Fonda. W tle jeszcze chroniczny alkoholik Jason Robards dla rozładowania napięcia i melodramaty z panią Cardinale, przez które mało co nie wyłączyłem filmu. Generalnie jest dobrze. Pojedynki zajebiste. Trochę jednak przydługie, no i wątek z kobietą-dziwką nieco rozczarowuje.
"Rules of Attraction" - na podstawie książki Breta Ellisa , autora "American Psycho". Dobre, nieszablonowe kino o studentach, piciu, ruchaniu, narkotykach i samobójstwach. Interesujący montaż. Wodzu by się zesrał z zachwytu.
"Babel" - Inarritu. I tyle wystarczy. Kto oglądał "Amorres Pedros" i "21 Grams" wie o co chodzi w jego filmach. Splot kilku historii o ludziach i ich dramatach. I nie wiem dlaczego, ale Cate Blanchett tu wyjątkowo podoba mi się (w sensie fizycznym, bo aktorka to z najwyżej półki).
"Nieustraszeni Pogromcy Wampirów" - za każdym razem tak samo dobre. Żartobliwy rzut oka autorstwa Polańskiego do gatunku horroru i wampirów, z aktorem przypominającym Einsteina w roli głównej. No i zniewalająco piękna Sharon Tate. Się nie dziwię Polańskiemu, że po tym filmie ją poślubił. Anyway, good fun.
Średniawe:
"Choke" - adaptacja Palahniucka. Trochę z dupy jak się przyrówna do książki, za dużo ucięto, ale jak ktoś nie czytał to mu się spodoba. Rockwell jako seksoholik, któremu wmawia się, że jest klonem Jezusa. Brzmi rozwalająco, nieprawdaż? A, no i Rockwell rządzi na całej linii, reszta średnia.
"Syriana" - o Iraku. Kto zarabia na tym, żeby źle się działo na Bliskim Wschodzie, o przekrętach z ropą, o zdradach, stracie i w ogóle chuj, i że szejkowie to skurwysyny, mające w dupie kto zakłada im elektryczność w domu. Koncept niezły, ale IMHO za długie i za nudne. Clooney dobrym aktorem jest, wynika z tego filmu.
"Kiedy Harry poznał Sally" - miłe zaskoczenie. Spodziewałem się mieszanki babskiego filmu typu "feel-good", romansu z Harlequina i marnej kopii "Annie Hall" Allena i dostałem dokładnie to, plus garść inteligentnego humoru. Całkiem w porządku, szczególnie, gdy się przyrówna do obecnie powstających komedii romantycznych.
"Intymność" - wniosek z filmu: ruchanie nigdy nie jest bez zobowiązań. Gra aktorska niezła, fabuła trywialna, sceny seksu żałośnie słabe (w sensie, że nie słabo zrealizowane, ale krótkie, jak w prawdziwym życiu. Nie żebym mówił o sobie, czy coś) i niepokojąco prawdziwe. Coś jak "9 songs" tylko, że tu dzieje się coś poza seksem.
"Superbad" - komedia o nastolatkach. O tym jak dostarczyć wódę na imprezę, upić się i zgwałcić równie pijaną dziewczynę. Przeplatane z naprawdę śmiesznymi scenami z wyluzowanymi policjantami. Ujdzie.
"Henryk V" - pierwszy film Kennetha Branagha na podstawie Szekspira. Król Anglii napada na Francję. Jak to z Szekspirem, momentami wieje nudą i dialogi są przestylizowane. Przesadzone. Patosu od gromu. Aktorzy nie zawiedli, muzyczka ołkej. Niezłe, ale nie wspaniałe.
"In Bruges" - Colin Farrel jako przygłupi kryminalista w nieco baśniowym filmie sensacyjno-komediowym. Za dużo skurwysyńskiej nudy, żeby się cieszyć całym obrazem. Aktorsko jest bardzo dobrze. I Farrel i Gleason i Fiennes grają znakomicie, tylko ta kurwa senna atmosfera i brak akcji (która pod koniec się pojawia dopiero w zadowalającej ilości) powoduje, że średni to film.
"Cabin Fever" - najlepsza komedia od czasów...czasów...Evil Dead? Nie, za wysokie progi. No, tak czy siak, dobra zabawa. Komedia i horror w jednym. Dużo krwi. :)
"Pozew o miłość" - kolejna komedia romantyczna. Wyraźnie inspirowana "Żebrem Adama". Były Bond - Brosnan jako jeden prawnik. Julianne Moore (urocza i pikna w tym filmie) jako drugi prawnik. Stają na przeciw siebie w sądzie, zakochują się, ale nie do końca i następuje parę pomyłek ble ble ble etc. happy end.
"Włamanie na śniadanie" - gorszy niż pamiętałem. Wygadani i uprzejmi bandyci rabują banki. Willis bez swego uroku, Billi Bob za dużo gadał, a Blanchett denerwująca. Nie mówiąc o kaskaderze. Wkurwiający tak bardzo, że ma się nadzieję, że naprawdę się spali czy coś. Takie se.
"Madagaskar 1 i 2" - filmy animowane skierowane do wszystkich. Dorosłych i dzieci. Nawet nie wiem co tu powiedzieć. Gorsze od Shreka, ale na poziomie Shreka 2? Mocno średnie innymi słowy.
Chujnia:
"Afrykańska Królowa" - Hepburn i Bogart w chujowym filmie? I to w dodatku pod kierownictwem Johna Hustona? A i owszem. Film ku pokrzepieniu serc, zrealizowany po drugiej wojnie światowej. Podsumowanie: Bogart i Hepburn jedynymi ocalałymi z najazdu Niemców na afrykańską wioskę (czasy I Wojny Światowej), uciekają łajbą i se płyną miesięcy kilka i się zakochują. A na koniec rozwalają niemiecki pancernik za pomocą torpedy z żelatyny. Myślałem, że się porzygam, gdy końcówkę zobaczyłem.
"Max Payne" - jak to znajomy powiedział, jedyny film, którego tytuł wskazuje na przyjemność wynikającą z jego oglądania. A w zasadzie na jej brak. Kupa tak niesamowita, że aż się dziwię jak można było tak dobrą licencję spierdolić. Przeca gry są świetne. No, ale nie, postanowili zamiast zrobić to w stylu Sin City, że wszystko co w komiksie to i w filmie, zrobić po swojemu. Chyba ani jedna sławetna metafora Maksa z gier nie dostała się do adaptacji. Ślamazarne, pozbawione akcji i napięcia tempo, kretyńskie postacie, no i te Walkirie. Kurrrrwa.
Jutro książki pewnie.
Natomiast kącik muzyczny przedstawia:
TV on the Radio - DLZ
Snoop Dogg - Gin And Juice (tak, wiem, ale to jest fajne)
Nie jestem pewny jak dobrze, o ile w ogóle, wgrywa się muzyczka, więc jakby coś nie działało to mówić.

Brak komentarzy: