Tak, tak, znowu zastój na stronie. Wymówka moja nie jest oryginalna, ot po prostu tzw. "Prawdziwe Życie" (tm) przypomniało o sobie. Zamiast godzinami w internetach siedzieć i pisać swoją historię, muszę prowadzić podwójny żywot. Za dnia być przyzwoitym studentem i uczyć się tajników mikroekonomii, a popołudniem, zmieniając się w UltraKasjera - ratować biedne szefostwo Empiku przed kolejkami do kas.
Jak na prawdziwego superbohatera przystało, mam wypaśny kostium, i to nie jakiś gejowo X-meński, o oczojebnych barwach, z sutkami na wierzchu, lecz stylową i elegancką czerń, niczym Batman. Jest tak zajebisty, że aż rozważam zakładanie go zamiast garnituru w święta narodowe i katolickie.
Już widzę, jak idę do kościoła ze święconką, stawiam ją na stoliku oczekując poświęcenia, a tu ksiądźu, zamiast machać wilgotną szczotką, wytrzeszcza oczy i się pyta: "Ło Jezu! Gdzieś tak zajebiście się ubrał, stary?!" O tak, to będzie piękny dzień.
Pierwsze dni w pracy mogę opisać słowami "chaotyczne" i "przyjemne". Chaos jest, oczywiście, naturalnym środowiskiem, w jakim kasjer egzystuje. Tysiąc rzeczy na głowie, setki próśb od klientów, przełożonych i współpracowników, które trzeba rozpatrzyć w jednej i tej samej chwili to standard. Ale szybko się człowiek przyzwyczaja. Przyjemne, bo jednak ludzie są w porządku.
Empik obfituje w osoby, które niezbyt poważnie podchodzą do swojej roboty, żarty z klientów i z klientem (!) są na porządku dziennym.
W mojej poprzedniej pracy takie sytuacje były niezwykle rzadkie. Wszyscy tak serio podchodzili do swoich zajęć, że człowiek wchodząc do sklepu czuł się, jakby właśnie przeszedł przez wrota prowadzące do innego wymiaru, gdzie faszyści przejęli władzę nad światem. Do wymiaru, gdzie każda czynność musi być wykonana zgodnie z obowiązującym protokołem, a każda wpadka musi być zapisana i zapamiętana, aby ciągle o owym błędzie przypominać osobie, która ową wpadkę zaliczyła. W Empiku jest luźniej.
Czyli, jest mi lepiej niż było, ale i tak cieszę się, że za 2-3 miesiące stanę się pracownikiem biurowym.
Tak jeszcze wracając do moich obowiązków jako kasjera, mam notę do wszystkich, którzy chcą być uznani przeze mnie, empikowskiego mrocznego krzyżowca, za fajnego klienta:
NOŚCIE, DO KURWY NĘDZY, DROBNE ZE SOBĄ.
Już zniosę fakt, że większość ludzkości, zamiast czytać plakietki na odwrocie, czy szukać informacji w sieci o interesujących ich produktach, po prostu wymaga od kasjera wiedzy o wszystkim. W dodatku trzeba wszystko łopatologicznie tłumaczyć, używając jak najprostszego słownictwa jakie istnieje, co czasem sprawia, że czuję się jakbym pracował jako wolontariusz w dziale opieki nad niedorozwojami.
Zniosę też to, że klienci nie potrafią się powstrzymać przed opowiadaniem o swoim życiu osobistym, o tym jaki mają zawód, o swoich poglądach na politykę i po co kupują to i tamto, gdy wyraźnie daję im do zrozumienia, że gówno mnie to obchodzi.
To, że większości jebie z ryja też zaakceptuję, chuj, niech stracę swój zmysł węchu, ale kurwa mać, nie wybaczę tego, że za jebaną Wyborczą za 1,50 ktoś mi płaci banknotem z Zygmuntem, Władkiem czy Kaziem. Tak trudno wydłubać z portfela kilka drobnych, lub przygotować dokładną kwotę za produkt, który chce się kupić? Kasjer nie ma nieskończonej ilości monet do dyspozycji. Płacąc papierem o dużym nominale, za jakiś duperel klient powoduje, że prędzej czy później (zazwyczaj prędzej) kasjer nie ma czym wydawać. Musi zatem płaszczyć się i prosić o drobne, bo kierownik mu mówi, żeby pospierdalał, bo drobne się już skończyły.
Sklep to nie bank czy poczta, kurwa, żeby se rozmieniać.
Na wrzucie "tydzień z Elfmanem" trwa w najlepsze. Nie tworzę nowych wpisów, ale zgodnie z tym co pisałem wcześniej, codziennie coś wrzucam w Soundtrackach.
Nowa muzyka na dziś to coś polskiego - The Car Is On Fire z utworem "Oh Joe".
A w klasykach - Little Eva "The Loco Motion". Nie sądzę, żeby istniał na ziemi człek, który by tego nie znał ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz