20 października, 2008

Babilońskie pieprzenie.

Dziś znowuż wpis o zabarwieniu filmowym. Zajmiemy się Mathieu Kassovitz'em. Francuskim reżyserem, scenarzystą, producentem i aktorem. Dlaczego? Bo niedawno widziałem "Babylon A.D". Połączenie sensacji i science-fiction, który akcją miał miażdżyć trylogię o Bournie, a głębią przewyższać "Blade Runnera". Co wyszło? Czytajta dalej.
Szanowny Pan Kassovitz zyskał moją sympatię przed laty, kiedy to zagrał "Nino" - główną rolę męską w "Amelii". Jego postać nie zachwycała, ba! była najbardziej wkurwiającym czynnikiem w filmie. Jednak potem dowiedziałem się, że taki był zamysł Jean - Pierre'a Jeuneta. "Nino" miał taki być. Kassovitz zatem wykonał pierwszorzędnie swoje zadanie i szacunek mój do niego urósł niezmiernie.
Następnie odkryłem Kassovitz'a jako osobę zasiadającą na reżyserskim stołku. Pierwszy jego film, na który natrafiłem - "Gothika" - był gównem niemiłosiernym. Kretyńska historia i jeszcze gorsze dialogi nie znały litości i cały czas atakowały widza, wydobywając się z ekranu. To była mordęga dla każdego w miarę rozumnego człowieka. Idiotyzm przelewał się ze sceny do sceny, wraz z postacią Halle Berry.
"Gothika" jest jednym z niewielu tworów, który autentycznie powodują we mnie poczucie winy, że zamiast wyłączyć je po kwadransie i zająć się czymś produktywnym, to straciłem półtorej godziny swojego życia.
Kto mi je, kurwa, zwróci? Kto wie, może w przeciągu tego straconego na ten film czasu, wymyśliłbym lekarstwo na raka? Nie, to chujowy pomysł. Może bym wymyślił wirusa, który raz na zawsze by skreślił "przeludnienie" z ziemskich problemów? O!
Wracając do Kassovitz'a, wiedziałem, że Hollywood importuje, bądź kopiuje wszystkie dobre pomysły, na które wpada reszta świata, a więc uznałem, że sprawdzę co Kassovitz nakręcił w rodzinnej Francji. Musiało być w jego CV coś co tak zachwyciło Amerykanów, że aż dali mu pieniądze na robienie filmów.
Akurat się złożyło, że w TV puszczali "Karmazynowe Rzeki", thriller detektywistyczny, autorstwa wspomnianego rzemieślnika, z 2000 roku. Ponownie, zawiodłem się. Szczególnie zakończenie było mocno spierdolone. Widać "Siedem" Finchera podziałał na świadomość wszystkich, nie tylko Amerykanów i teraz każdy próbuje powtórzyć jego sukces. Potem się dowiedziałem, że sam Kassovitz nie jest dumny z tego co wyszło, dlatego też wybrał exodus do Ameryki i tam zrobił "Gothikę"...
No nic, brnąłem dalej. Padło na "La Haine", czyli "Nienawiść", stworzona 5 lat przed "Karmazynowymi Rzekami". Moje odczucia co do tego obrazu można określić w jednym słowie: "O kurwa!" No dobra, na dwóch. Zajebista rzecz. Serio, nie musicie wiedzieć o czym to jest, po prostu kupcie płytę albo ukradnijcie i obejrzyjcie.
A więc "Babylon A.D". Świat czekał niecierpliwie na ten projekt. Kassovitz 5 lat siedział nad nim, adaptując książkę "Babylon Babies", która ponoć jest rewelacyjna. Nie czytałem, więc nie wiem. Ludzie zachwycali się wyborem Vin'a Diesela, który miał tutaj dać przykład swojego porządnego aktorstwa. Pierwsze opinie o zwiastunie były orgazmiczne, wiem, bo byłem przy tym. Co prawda tylko na polskim FilmWebie, ale jednak. Społeczność czuła, że ten film będzie wielki, że to będzie triumf kina science-fiction, że Diesel nie spierdoli etc. Premiera nadeszła i...!
Dupa.
Krytycy zjechali film, publiczność rzygała zakończeniem, a sam Mathieu Kassovitz powiedział, że to nie jest jego wizja, lecz studia. Odciął się od tej porażki, twierdząc, że nie miał wolności przy tworzeniu, że studio wiązało mu ręce przy montażu i przez to sens filmu został zatracony, a całość wygląda jak przydługi odcinek "24".
Co ciekawe, Kassovitz nie jest konsekwentny. Powiedział, że film, który zrobił to gówno, ale jego nazwisko nadal widnieje w napisach końcowych. Ba! Na plakatach i zwiastunach jego tożsamość jest uwypuklona. Pisana niewiele mniejszą czcionką co nazwa filmu, a zdecydowanie przerastającą nazwisko Diesela. Skoro był aż tak niezadowolony z "Babylon A.D", to powinien przynajmniej zastosować chwyt Lyncha z "Diuny". Wycofać swoje nazwisko. Mógł też w czasie produkcji powiedzieć, że nie odpowiadają mu warunki i odchodzi, ale nie uczynił tego.
Czyżby grał na dwie strony? Jednocześnie, chcąc uniknąć blamażu za spieprzoną robotę, odcina się od swego "dzieła", lecz nie chcąc stać się wyrzutkiem Hollywoodu nie wycofuje się w pełni?
Zapewne nigdy się tego nie dowiemy. Zresztą, w chwili obecnej, i tak mnie to nie obchodzi. Kassovitz dał dupy. Nie wyszło mu. "Babylon A.D", a w szczególności ostatnie 30 minut jest tak złą i głupią rzeczą, że wywołuje tylko jedną reakcję:



Muzyczka!
Death Cab for Cutie - I Will Possess Your Heart.
The Commodores - Machine Gun

Brak komentarzy: