30 sierpnia, 2011

Ustka - główne atrakcje.

Nienawidzę swojego promotora. Najpierw człowieka pogania i kontroluje, chcąc jak najszybciej zobaczyć poprawki, a potem, gdy dostaje wydrukowaną pracę, mówi, że przeczyta ją i sprawdzi na wakacjach, na które właśnie się wybiera. Przez miesiąc będzie zwiedzać Madryt, w przerwach zerkając na studenckie wypociny, a następnie wszystkich zaprosi na swój dyżur pod koniec września. Zamiast bronić się w następnych kilku dniach, jak planowałem, studia skończę w październiku. Mam nadzieję.

A co do wakacji...

Dzień 2.

Po śniadaniu natychmiast udaliśmy się rodziną (minus siostra) na plażę. Było intensywne opalanie, czytanie na świeżym powietrzu, kąpiele, a nawet spacer plażą do Ustki, który odbyłem bez koszulki. Cały ten czas jechałem na lekkim filtrze. Pomiędzy spacerem, a resztą, była przerwa obiadowa, podczas której rodzice z zaskoczeniem stwierdzili, że chyba się spaliłem lub opaliłem na kolor buraczany. Nie był to dobry znak. Aby przeciwdziałać ewentualnym nieprzyjemnościom, mieliśmy w Ustce zakupy w aptece zrobić. Celem był Panthenol na oparzenia i krem z mocnym filtrem. 



Mój ojciec nie chodził do miasta, bo, według jego słów, za stary jest na takie pierdoły. " Cały obolały jestem, kręgosłup mi siada!", mówił. Innymi słowy, w Ustce nie był ani razu, podczas wyjazdu. Tego dnia do miasta wybrałem się z matką i siostrą, która raczyła się wyszykować na późne popołudnie. Zaczęło się od kłótni między babami w sprawie jedzenia. Siostra twierdziła, że musimy kupić owoce, sok i wodę, inaczej dalej nie pójdzie. Mateczka, jak zwykle, uległa. Wracając do ośrodka miałem dodatkowe 3 kilogramy na plecach. Poza tym, zachowywaliśmy się jak typowi turyści. Dużo zdjęć i postojów, żeby znaleźć znajome widoki w krajobrazie, jak McDonald czy inne kebaby.


Ładna ta Ustka w sumie, ta część portowa, się znaczy.


 A ta zdezelowana stocznia mocno kojarzyła mi się ze Stalkerem.


Na kolację, zamiast śpieszyć się do ośrodka, poszliśmy na rybę. Baby tak zachwalały jedną, konkretną smażalnie i produkty tam podawane, że zamówiliśmy po dwie sztuki na głowę. Dobre było, mało panierki i dużo ziół.


Moja skóra pod wieczór miała barwę tej ryby, zresztą. Tak się spaliłem, że musiałem nałożyć kilka warstw wspomnianego badziewia, a i tak mało to pomogło. Położyłem się do snu o 21, czując się wyczerpany. Na zmianę trzęsło mną z zimna i pociłem się z gorąca. Mój cały zasób słownictwa ograniczył się do: ból, gorąc, zimno i duchota. Co gorsza, ojciec nie otworzył okna, gdy szedł spać, więc wdychałem smród jego pierdnięć. Przez kilka godzin migrowałem między snem, a jawą. Koło 3 nad ranem obudziłem się, nie mogąc złapać oddechu. Dusiłem się. Pikawka takie tempo narzuciła, że myślałem, że wyskoczy mi przez gardło. Wybiegłem przed domek, budząc niechcący rodzinę. Potrzebowałem kwadransa, żeby uspokoić serce i oddech.

Dzień 3.


Panthenol w mojej głowie. Spalony i obolały. Z domku tego dnia nie wyszedłem. W ramach pocieszenia matka chciała wysłać mnie i ojca na piwo do baru znajdującego się w ośrodku. Wpadliśmy tam koło 19 i okazało się, że już nieczynne. Później dowiedzieliśmy się, że barmanka pracuje o nieregularnych porach - kiedy ma na to ochotę, mówiąc dokładniej. Grałem na netbooku i czytałem sporo. Najdłuższa Podróż ponownie mnie zauroczyła, Disciples odrzuciło, a Age of Wonders zaciekawiło. Zakochałem się również w jednym stole pinballowym, ze względu na jego muzyczkę. Czasem zatrzymywałem kulkę w jednej z tych łapek, żeby móc słuchać bez przeszkadzajek.

Cdn.

Brak komentarzy: