22 sierpnia, 2011

Ustka - początek podróży.

Ok, poniżej prolog wyprawy do Ustki, odtworzony z haseł i zdjęć. Zajmuje mi to dłużej niż myślałem, bo gorączkowo poprawiam magisterkę, tak aby promotor był zadowolony. Oznacza to ostatnie szlify we wstępie/zakończeniu/streszczeniu/bibliografii. Jak moja praca nie okaże się najpoczytniejszym gównem wśród ciała profesorskiego, będę zawiedziony.

Dzień 0 - podróż.

Spodziewając się małej ilości atrakcji w przedziale pociągu, w noc przed wyjazdem specjalnie położyłem się późno. Dzięki temu, myślałem, prześpię większość z dziesięciu godzin, jakie zajmuje kolejom PKP dojazd w okolice Bałtyku. 

Warszawa o poranku ma pewien urok. Gdy pędziłem w okolice Centralnego, widok Pałacu Kultury i Nauki skąpanego we wschodzącym słońcu prawie mnie zachwycił. Ale potem jakiś bezdomny poprosił mnie o pieniądze i wszystko zepsuł. Czas przed ruszeniem pociągu minął bezproblemowo, co zawsze jest złą wróżbą. Lokomotywa punktualnie opuściła Warszawę, a ja zajmowałem wygodne siedzisko przy oknie. Myślami wracałem wówczas do herbaty śniadaniowej, aby upewnić się, czy wziąłem aviomarin. To z kolei prowadziło mnie do dzieciństwa i różnych kolorowych wariacji żołądkowych związanych z transportem.

Udało mi się szybko zasnąć, pomimo słońca bezczelnie świecącego po oczach, pozbywając się dwóch godzin podróży. Następnie obudził mnie ojciec, bo brał kanapkę od mamy i pytał się, czy też chcę. Przynajmniej pozwolił mi trochę pospać, pomyślałem. Zacząłby mnie ruszać wcześniej, gdyby nie krzyżówki, które zabrał ze sobą.

Nienawidzę kibli w PKP. Oszczane deski, zapchane ręcznikami, papieru i mydła nie ma na stanie. Właśnie takie mi się trafiły w podróży do Ustki Słupska. Musiałem zasuwać przez trzy przedziały i stać w piętnastominutowej kolejce, żeby móc rozpocząć posiedzenie. 

Lektura do pociągu - Pigmej - okazała się niewypałem. Najgorsza książka Chucka, jaką dane mi było przeczytać. Ciekawy pomysł z trzynastolatkiem pochodzenia socjalistycznego, którego zadaniem jest rozpieprzyć imperialistów ze Stanów, został zrujnowany przez styl Palahniuka. Z jednej strony fabuła niczym z Disneya, z drugiej nadmiernie biologiczne opisy, przesiąknięte żądzą napędzaną szalejącymi hormonami. Z  początku zabawne, z czasem staje się męczące. Opowieść o agencie ma pełno dziur i bezsensów. Pigmej ponadto obnaża największą wadę Palahniuka - wtórność. Gdyby nie fakt, że bohater zna kung fu i jest młodszy od postaci, które zazwyczaj pisze autor, niczym nie różniłby się od narratorów z Fight Club, Rozbitka czy Udław się. Wyraża się tak samo, na myśl o amerykańskiej kulturze zbiera mu się na wymioty, a jego ostatecznym celem jest zniszczenie amerykańskiego snu. Kiepski jest to tytuł, nieprzyjemnie się czyta.



Ale wtedy tego nie wiedziałem, odłożyłem książkę gdzieś w połowie, zabierając się za Focusa. Akurat artykuł o stworzeniach żyjących na plaży. Wije, nicienie i roztocza. Mikrokosmos ukryty głęboko pod ziarenkami piasku. Ciekawe, czy uda mi się dokopać do nich, pomyślałem.

Sprawdziłem netbooka, działał, ale perspektywa zaglądającego cały czas mi przez ramię ojca, kiedy gram, skutecznie zniechęciła mnie do korzystania z niego. Zresztą, nie było wi-fi w pociągu.

Musiała mijać połowa podróży, kiedy ojciec zaciągnął mnie do Warsa. Wzięliśmy sobie tego naleśnika, co się z nim tak PKP obnosi. Czułem się jak gangsta, kiedy przyniesiono mi najdroższy model - wypchany kurczakiem. Dla mojego ojca było to jednak za mało. Namówił mnie na zupę dnia, co zazwyczaj oznacza ochłapy z dnia poprzedniego, zazwyczaj coś na rosole. Wars miło jednak zaskoczył, podając pomidorówkę wywodzącą się z proszku. Nierozpuszczone grudki nawet mi w niej pływały.

W trójmieście spora część podróżnych opuściła wagon. W sam raz, bo akurat staremu się nudziło i zaczął mnie zaczepiać, pytając o stan mojego stolca, o pogodę, o to czy będzie lało przez następne dwa tygodnie etc. Zwiałem na wolne miejsca, zdjąłem buty i resztę podróży przespałem, budząc się tuż przed Słupskiem.



Taksiarze w Słupsku nie mają wstydu. Najpierw informują człowieka, że lokalna linia autobusowa odjeżdża za kwadrans z tamtego przystanka oddalonego o dwie ulice, jak pan potruchta to pan zdąży, co okazuje się kłamstwem, bo autobusy do Ustki jeżdżą co półtorej godziny, a poprzedni odjechał jakieś pół godziny temu; a potem życzą sobie 100 zł za transport. Gdzie szkolili tych taksiarzy? W szkole cwaniaków w Warszawie?

Dojechaliśmy do ośrodka w Ustce Uroczysko w okolicach 22. Cieć opierdolił taksiarza za to, że pozwolił sobie wjechać na teren ośrodka, udowadniając, że jakiś rodzaj sprawiedliwości jednak istnieje. Wręczył nam klucze, mówiąc, że o takich godzinach recepcja już nie pracuje.

Domek był w porządku. Drewniany, nie chwiał się, pleśni brak, trochę pająków i komarów owszem, ale można było wytrzymać. Był podzielony na dwa pokoje i miał łazienkę z prysznicem. Przydzielony zostałem do mojego starego. Mogło być gorzej, myślałem wtedy. Lekko rozczarowałem się faktem, że zasięgu nie mogłem złapać w ośrodku. Rozczarowanie przerodziłoby się w rozpacz, gdyby okazało się, że okna są atrapą. Szczęśliwie nie stawiały oporów przed otworzeniem na całą szerokość, ratując mnie przed atmosferą, którą raz po raz zatruwał ojciec. Chwilowa niestrawność, mówił. Dopiero po kilku dniach zorientowałem się, że kłamał w żywe oczy.

Cdn.

Brak komentarzy: