30 lipca, 2011

Wojaże i kolaże.



Pojutrze zapowiada się znakomicie. Plaża, las, smażalnie ryb i domek letniskowy. Z wiarygodnych źródeł wiem, że plażowiczów będzie niewiele, w lesie rośnie tyle drzew, że ich gałęzie przysłaniają słońce, ryby są smaczne i przygotowywane bez tłuszczu, a domek jest spory. Dwutygodniowy pobyt w raju. Aby dostać się do tych atrakcji, wystarczy, że przeżyję podróż w dniu jutrzejszym.

Wyruszam pociągiem o poranku, wraz z rodziną, nad polskie morze. Po zmianach i oszczędnościach, jakie PKP przeprowadziło, z Ustką nie ma bezpośredniego połączenia. Oznacza to, że będę musiał spędzić 10 godzin w jednym przedziale ze swoją rodziną, a potem dwie kolejne ściśnięty z nimi w autokarze lub taksówce, w zależności co się trafi. Nie mam wątpliwości, że podróż będzie traumatycznym przeżyciem, ale wmawiam sobie, że będzie warto.

Wyparłem myśli negatywne dotyczące ośrodka, żeby tylko przeżyć jutro. Plaża pewnie będzie zasyfiona, woda odrażająco brudna, a dzieciarnia jakiejś grubej baby będzie drzeć się wniebogłosy. Las zamieszkiwać będą żądne krwi kleszcze. Smażalnie zapewne będą oddalone od bazy wypadowej o kilka kilometrów, a podawane w nich ociekające tłuszczem dania będą przyrządzane przez kucharzy, którzy nie myją rąk po skorzystaniu z ubikacji. Jeśli domek nie będzie podzielony na pokoje - wyjeżdżam natychmiast. 

Nie mówiąc o tym, że według słów Jarosława Kreta pierwszy tydzień mojego wyjazdu będzie pochmurny.

Staram się o tym nie myśleć. Zamiast tego koncentruję się na przyszłości, pozytywach i fakcie, że w końcu jadę z rodziną na wczasy. Udział w rodzinnym wyjeździe uważany jest za wiochę, jestem tego świadom, ale w życiu bodaj tylko czterokrotnie wyjeżdżaliśmy razem. Od pierwszej klasy podstawowej, aż po koniec liceum, brałem udział w koloniach/obozach, gdzie mieszkałem z oprychami, a obcy ludzie wymagali ode mnie dyscypliny. I tak dwa-trzy tygodnie każdego roku. Zniechęciło mnie to do wakacji poza domem. Zacząłem również doceniać wyjazdy rodzinne, bo może i towarzystwa nie lubię, ale jednak swoi.

Martwi mnie festyniarstwo, do jakiego jestem zmuszony. Okazało się, że nie mam odpowiedniego obuwia na wyjazd, para butów kupiona przed rokiem w CCC, w której chodziłem z rzadka od powrotu z zeszłorocznych wakacji, rozpadła się. Ponieważ czasu na zakup nowych brak, jadę w takich potwornościach:

W końcu buty na imprezę w remizie strażackiej! Są odblaskowe, więc będę bezpieczny nocą na drodze.


Czy to podwyższenia? Owszem, hej, przynajmniej będę wyższy o trzy centymetry! Jak Bogart!

Ojciec przywlókł ze sobą plecak, którego jedna z przegród jest "wzmocniona", żeby "lepiej trzymał".

 
Iron Man też miał takie świecące. Dowód na to, że plecak jest "wzmocniony" reaktorem łukowym?

Wyjazd będzie również doskonałą okazją, aby wypróbować nowy sprzęt z kolekcji gratów. Oto MSI Wind U100, który przestarzały był już w dniu premiery, 3 lata temu. Zabawka z asortymentu ojca, niewykorzystywana i marnująca się, w końcu trafiła do mnie. Rozczarowałem się możliwościami tego netbooka, gdy po odpaleniu VR Soccer ujrzałem pokaz slajdów. Nie jest to maszyna stworzona dla grafiki 3D. Na podróż zainstalowałem tytuły z GOGa, których jeszcze nie miałem okazji wypróbować, a które nie zawierają tego przerażającego trzeciego wymiaru. Są to:

Age of Wonders 1 + 2
Dark Fall 1 + 2

Plus kilka klasyków w postaci Fallout 1 + 2 (nie mogłem się oprzeć), MegaRace 1 + 2 (dwójka klatkuje momentami, ale jest grywalna), The Longest Journey oraz The Last Express.

Tak na w razie czego, gdyby jednak pan Kret miał rację w swoich prognozach, a zawartość netbooka mi się znudziła, biorę także parę książek. Niedawno skończyłem "Drogę" C. McCarthy'ego, która jest fantastyczna, ale również ponura i przygnębiająca. Chcąc czegoś lżejszego, dzielącego motyw podróży, wybrałem "Trylogię Autostopem przez galaktykę" D. Adamsa oraz "W 80 dni dookoła świata" J. Verne'a. Historię opowiedzianą w drugiej książce widziałem w niezliczonych adaptacjach, lecz nigdy nie miałem przyjemności jej przeczytać. Ponadto zacząłem wczoraj nowego Palahniuka - "Pigmeja", o trzynastoletnim tajnym agencie, którego zadaniem jest szerzenie chaosu w Stanach. Na pierwszych czterdziestu stronach chłopak planuje zamordowanie niemal każdej poznanej postaci i gwałci amerykańskiego rówieśnika. Jest dziwnie i obrzydliwie, bardziej szokuje niż zachwyca, czyli Chuck trzyma poziom. Resztę doczytam w pociągu.

Jeśli będzie wi-fi/komputer z dostępem do sieci w ośrodku albo kafejka internetowa w okolicy - a któreś powinno być, wszak na zadupie nie jadę - to wrażeniami z wakacji postaram się dzielić na bieżąco ;)

Brak komentarzy: