Mój wujek umarł w kwietniu tego roku, pozostawiając za sobą długi i zrujnowane mieszkanie. „Umarł, jak żył”, powiedział mi ojciec, po tym jak odkrył jego ciało. Wujek był wiecznym chłopcem, maminsynkiem i pijakiem. W całym swoim życiu przepracował rok, ponoć w marynarce jako radiooperator.
Zaprzestał z dwóch powodów. Pierwszy to niechęć do pracy, co w mojej rodzinie przekazywane jest z pokolenia na pokolenie i najwyraźniej jest skazą genetyczną. Drugi to alkohol. Pił do nieprzytomności, pił do wymiotów, pił do niewydolności nerek i szczania w łóżko. W stanie nietrzeźwości był kiedy umarł. Wódka, piwo, z czasem bimber i denaturat stały się dlań obiektami westchnień. Przed laty okradał mojego ojca i matkę z ich pensji, potem podbierał pieniądze babci i prababci, pod koniec swojego żywota, przepijał kasę podatników.
Widzicie, wujek miał niesprawny palec u nogi, nie pamiętam nazwy choroby, ale było to coś jak lżejsza odmiana gangreny. Generalnie mówiąc, gnił od środka. Dodatkowo, jego braki w higienie zaowocowały żółtaczką. Tyle starczy, aby państwo uznało człowieka za niezdolnego do pracy, fundowało mu darmowe posiłki i dawało kieszonkowe co miesiąc. Wujek, świecąc żółtym uzębieniem, wydawał to, co dostawał na purpurowy denaturat.
Aby uprzyjemnić sobie czas, zapraszał do swojego mieszkania okoliczne moczymordy, oferując schronienie na noc w zamian za towarzystwo do picia. Czasem dzielił się alkoholem, na co pijaczki odpłacały mu się fantami wyszperanymi ze śmieci.
Mieszkanie było wysypiskiem, zamieszkanym przez stado karaluchów, gdy wraz z ojcem zaczęliśmy je sprzątać. Spleśniałe garnki, butelki zwrotne, czy śmierdzące ubrania należały do bardziej pospolitych zdobyczy wujka. Wyrzuciliśmy jelenie rogi, oszczaną książkę "Prestiż" i czerwoną biblię komunistyczną Mao. Miał nawet niedziałającą szczoteczkę elektryczną z główką Barbie. Większość odpadów stanowiły jednak butelki, wypełnione cuchnącym płynem o różowej barwie. Nie chcieliśmy wiedzieć co to, ale mam swoje podejrzenia, szczególnie, że kilka miesięcy przed zejściem, wujek rozbił WC.
Na pożegnaniu nie było nikogo, poza mną i moim ojcem. Reszta rodziny uznała, że człowiek, który znęcał się nad matką i okradał ciężarną bratową, żeby zdobyć fundusz piwny, nie zasługiwał na pożegnanie. Ojciec w kupce popiołu, jaka została z wujka, widział zmarnowany potencjał i czas młodości, który nigdy nie wróci. Ja widziałem mieszankę kurzu i pyłu.
Nikt za nim nie płakał. Nikt nie będzie tęsknić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz